Plan na ten dzień był prosty - zobaczyć jaskinię Jagodińską, a potem ruszyć dalej w stronę zachodu. Dlatego noc spędziłyśmy niedaleko wejścia – prosto i praktycznie.
Kierunek: zalew nad rzeką Arda! Stamtąd planowałyśmy niewielki trekking do jaskini o wdzięcznej (i jak się potem okazało – bardzo trafnej) nazwie Utroba (czyli dosłownie "łono") .
Zastanawiałyśmy się, czy w ogóle zwiedzać to miasto — bo z jednej strony czas nas gonił, a z drugiej... no jak to tak, być w Bułgarii i nie zobaczyć kawałka Bułgarii? Dobrze, że jednak nie odpuściłyśmy i szkoda, że Płowdiw nie miał dla nas więcej godzin w ofercie.
W pogoni za zapachem stulecia, wylądowałyśmy w Kazanłyku. To miasto na pierwszy rzut oka nie rzuca na kolana. Wręcz przeciwnie – bardziej przypomina miejsce, gdzie marzenia o potędze umarły w latach 90tych.
Zacznijmy od tego, że Bezłudża to nie jest zwykłe "must see" w Bułgarii, ale prawdziwa perła socrealizmu, idealna dla miłośników urbexu i kosmicznych widoków.
Naszym kolejnym przystankiem były okolice Burgas, ale nie interesował nas oczywiście ten mocno przereklamowany kurort turystyczny. W niedalekiej okolicy znajduje się różowe, słone jezioro Atanasovsko.
Kontynuowałyśmy naszą bułgarską podróż, przemieszczając się dalej wzdłuż Morza Czarnego. Na śniadanie zjechałyśmy w malownicze miejsce, tuż przy ujściu rzeki Karadera do morza.