Płowdiw i Lenovo

sierpnia 27, 2025


Zastanawiałyśmy się, czy w ogóle zwiedzać to miasto — bo z jednej strony czas nas gonił, a z drugiej... no jak to tak, być w Bułgarii i nie zobaczyć kawałka Bułgarii? Dobrze, że jednak nie odpuściłyśmy i szkoda, że Płowdiw nie miał dla nas więcej godzin w ofercie.
Na rozgrzewkę — Pomnik Braterstwa, czyli kolejny socjalistyczny spomenik, który wygląda jakby był projektowany przez Terminatora w trybie artystycznym. Znajduje się w parku, gdzie na dzień dobry wita nas plac defilad i mocny vibe lat 70. Pomnik sam w sobie to brutalizm w najczystszej postaci — coś, co jedni chcieliby zrównać z ziemią, a my... sfotografować z każdej strony. Potem ruszyłyśmy dalej na podbój miasta.



Zaparkowałyśmy na jakimś osiedlu (jak się później okazało, był to parking z widokiem na starówkę), i poszłyśmy na pieszą wspinaczkę. Płowdiw leży na wzgórzach, więc chodzenie tu to trochę jak zwiedzanie z elementami cardio. Miasto jest ponoć najstarsze w Bułgarii, więc każda uliczka wygląda jakby coś pamiętała — może nawet więcej niż my po dwóch kawach.






Płowdiw - stare miasto

Trafiłyśmy akurat na festiwal warsztatów rzemieślniczych - szkło, ceramika, miedź, skóra... wszystko ręcznie robione i wszystko "do kupienia, proszę pani". 
Stare domki i klimatyczne zaułki skutecznie spowalniały nasz marsz, bo co krok to zdjęcie. W końcu dotarłyśmy do ruin teatru antycznego, który postanowiłyśmy jednak obejrzeć z zewnątrz (bo czas, bo gorąco, bo życie).





























Odwiedziłyśmy też jeden z klejnotów Płowdiwu - dom  jednego z najbogatszych kupców ormiańskich, Hindliyana. Można w nim zanurzyć się w codziennych momentach tamtych czasów. Zapachy, drewno, stare meble i skrzypiące drewniane podłogi przenoszą Cię w przeszłość. 














Płowdiw - Kapana

Przemknęłyśmy przez starówkę do nowej części miasta, gdzie czaiła się prawdziwa pułapka... dzielnica Kapana. Knajpki, kawiarnie, sklepiki i ten moment, gdy człowiek przestaje być turystą, a zaczyna być głodny. Na szczęście znalazłyśmy mekice – bułgarskie racuszki na słodko i słono. Po drodze zaliczyłyśmy też meczet Dżumaja, rzymski stadion i jeszcze kilka uliczek, których nazwy już nie pamiętamy, ale klimat zapamiętamy na długo.
















































Na obiad — turecka knajpka z pyszną adaną, potem kawa po turecku (z fusami do wróżenia w gratisie) i baklawa, bo jak się już rozpieszczać, to z pełnym rozmachem. Po tym wszystkim wróciłyśmy do auta i ruszyłyśmy dalej, w kierunku... dzikich banii.





















Lenovo - obskurne gorące źródła termalne 

Z pomocą Google Maps namierzyłyśmy miejsce, które wyglądało podejrzanie, ale w opisie miało coś o gorącej wodzie — więc wiadomo, jedziemy! Po drodze minęłyśmy wioseczkę o wdzięcznej nazwie Lenovo (niestety żadnego laptopa nie spotkałyśmy). Sama wioska była dość nieinspirująca, ale za to miała as w rękawie: źródło pitnej wody mineralnej i wannę z gorącą siarkową wodą.




Otoczenie było... powiedzmy delikatnie - surowe. Płoty z plastikowych płyt i szmat, konstrukcja zdecydowanie obskurne DIY niż SPA, ale w środku — pełna wanna z siarkową, parującą wodą. Weszłyśmy do części "dla pań" i wskoczyłyśmy do tej naturalnej balii, a lokalne Cyganki zrobiły nam miejsce z godnością i uprzejmością. One przyszły tu głównie zrobić pranie, my - wymoczyć się jak pierogi przed świętami. 


Po kąpieli napełniłyśmy baniaki wodą mineralną, uśmiechnęłyśmy się do wsi Lenovo i pojechałyśmy dalej - bogatsze o minerały, doświadczenia i kilka nowych anegdot.

Płowdiw - 23.09.2023

You Might Also Like

0 komentarze

Instagram