Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady

września 04, 2017


"Rzuć wszystko i jedź w Bieszczady" to hasło dość mocno już oklepane ale ciągle posiadające moc sprawczą - przynajmniej dla mnie. Są zerwaniem z rutyną dnia codziennego, odcięciem się od wszystkiego co wnerwiające i przyziemne, resetem absolutnym.

Samotny wyjazd w Bieszczady microcamperem

No więc rzucam to wszystko i jadę. Jadę na ten przysłowiowy "koniec świata" by móc kolejny raz obcować z nimi. By znów wgryźć się w ten niesamowity bezkres przestrzeni. Tym razem jednak sam na sam. To także okazja do jakiegoś tam sprawdzenia się, zmierzenia z własnymi siłami. Teraz sama muszę planować, ogarniać, pamiętać, wymyślać, decydować i kombinować. Ma to oczywiście swoje wady i zalety.


Postawiłam na carsleeping, ze względu na chęć odmiany od codzienności i wygodę większą niż w namiocie. W tym celu przystosowałam samochód do długiego, nie zmąconego porannym światłem leżakowania. Odrysowałam sobie na papierze kształty szyb, następnie z cieniutkiej ciemnej wykładziny wycięłam każdy z nich, obmyśliłam łatwy i szybki sposób montażu i demontażu. Żeby nie wyczerpywać akumulatora zaczepiłam sobie dodatkowo osobne światło. Mam komfortowe, przestronne legowisko i miejsce na mnóstwo różnych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy.


Microcampera parkuję w Wetlinie na terenie schroniska. Osoby, które poznaję już na samym początku są dla mnie przemiłym towarzystwem podczas całego pobytu. Nie czuję się dzięki temu osamotniona i mam do kogo buzię otworzyć. Wszystkie z tych osób to oryginalne i wyjątkowe osobowości, które "rzuciły wszystko i wyjechały w Bieszczady".

Bieszczady - dzień 1 - trekking z Wetliny na połoninę Wetlińską

Po całodziennej, piątkowej podróży i wieczorze z tymi, co to "wszystko rzucili" padam ze zmęczenia.
Budzę się następnego dnia dość wcześnie. Robię nieśpieszne śniadanie i zaparzam w aeropressie pyszną, świeżo paloną kawę, która ostatecznie mnie dobudza. Cudnie wypić ją w tak pięknych okolicznościach przyrody. Jej aromat w połączeniu z widokiem na Bieszczady motywuje mnie do wyjścia na szlak.


Pierwszego dnia wybieram trasę, która zaczyna się tu w Wetlinie w okolicy Starego Sioła i wiedzie żółtym szlakiem przez las na Przełęcz Orłowicza (1095m) i dalej na Połoninę Wetlińską. Niestety nie jestem przygotowana na upały o tej porze roku. Zakładam na siebie spodnie 3/4 i podwijam nad kolana bo to najkrótsze, jakie wzięłam ze sobą. Do tego są z grubej bawełny więc lekko nie będzie. Nie wzięłam też czapki chroniącej przed słońcem, które pali niemiłosiernie już od samego rana. Robię sobie domowy isotonic - wyciskam do dużej butelki wody cytrynę, dodaję miodu, soli i w drogę.



Podejście jest miejscami bardziej lub mniej strome ale ogólnie do pokonania nawet przez rowerzystów.



Po ok. 2 godzinach marszu wreszcie zaczynają wyłaniać się widoki, które rekompensują wylany pot.

 



Z przełęczy odbijam w lewo czerwonym szlakiem na oddalony o 20 min. marszu Smerek (1223m). Jest on przedłużeniem na zachód grzbietu Połoniny Wetlińskiej. Rozciągają się z niego szerokie panoramy widokowe. Z najwyższego punktu góry roztacza się panorama Bieszczadów i Gór Sanocko-Turczańskich. Widać stąd Połoninę Wetlińską, pasmo graniczne z Wielką Rawką i Rabią Skałą, Pasmo Łopiennika i Durnej, Wysoki Dział, a także miejscowości Wetlina oraz Smerek. Na Smereku robię sobie krótką przerwę na odpoczynek i podziwianie widoków.

   Smerek

  

 Widok ze Smereka na Połoninę Wetlińską

Wracam do przełęczy i idę dalej czerwonym szlakiem przez Szare Berdo (1108m). Jego okolice porośnięte są pasem lasu, a grzbiet pokrywa wąski pasek połoniny, skąd dostrzec można sąsiednie szczyty Połoniny Wetlińskiej, a także Smereka.

 

 

W okolicy Szarego Berda toczy się jakaś akcja ratunkowa. Dowiaduję się później, że helikopter zabrał ze szlaku młodego człowieka, który przeliczył się z siłami i stracił przytomność. 


 Szare Berdo

Dalej trasa wiedzie przez Osadzki Wierch (1253m), którego wierzchołek stanowi krótką, kamienistą grań o stromych stokach pokrytych rumowiskiem skalnym. Z Osadzkiego Wierchu roztacza się fantastyczny widok na połoniny, widać Chatkę Puchatka, Bukowe Berdo, Tarnicę, Smerek i Hnatowe Berdo.



 Widok na Smerek

 
 


W końcu docieram na Połoninę Wetlińską (1228m) do Chatki Puchatka pod Hasiakową Skałą.




  
W schronisku kupuję gorącą herbatę z miodem i imbirem i robię przerwę na posiłek. 


Po namyśle postanawiam zostać tu do zachodu słońca. Jak się okazuje nie tylko ja liczę tego wieczoru na piękne widoki. Młoda para wraz z fotografem właśnie dotarła na sesję małżeńską. 
  






Schodzę tuż po zachodzie żółtym szlakiem do Przełęczy Wyżnej, gdzie bez problemu łapię stopa do Wetliny. Po drodze pani kierująca samochodem opowiada mi historie o spotkaniach z niedźwiedziami.


Bieszczady - dzień 2 - trekking z Ustrzyk na Połoninę Caryńską

Kolejnego dnia wstaję późno, jem późne śniadanie i idę w stronę sklepu ABC, żeby złapać busa do Ustrzyk Górnych. Niestety koło 13-tej żadne busy już nie jeżdżą więc postanawiam złapać stopa. Na szczęście udaje mi się szybko dotrzeć do Przełęczy Wyżniańskiej, z której łapię kolejnego stopa do Ustrzyk i przed 14-tą zaczynam marsz czerwonym szlakiem w kierunku Połoniny Caryńskiej, mojego dzisiejszego celu.


Trudności tego szlaku, związane przede wszystkim z dość stromym podejściem w lesie, wynagradza dalszy ciąg trasy, przebiegający grzbietem połoniny. Tu, na podziwianie krajobrazów jest dużo więcej czasu, niż idąc z Przełęczy Wyżniańskiej. Pierwsze widoki zaczynają się pojawiać po ok. półtora godzinnym marszu.




Połonina Caryńska tworzy grzbiet mający niespełna 5km z trzema wyraźnymi kulminacjami, licząc od zachodu odpowiednio: 1256m, 1297m (Kruhly Wierch) i 1239m. Z grzbietu Połoniny Caryńskiej we wszystkich kierunkach możemy podziwiać niesamowicie piękne panoramy: Bukowe Berdo, Kopę Bukowską, Krzemień, Halicz, Rozsypaniec, Tarnicę, Szeroki Wierch, szczyty ukraińskie (Starostyna, Pliszka, Pikuj), Rawki, Rabią Skałę, Okrąglik i Połoninę Wetlińską.




Na połoninie robię sobie przerwę na lunch, po której kładę się na trawie i delektuję na leżąco pięknymi widokami. Sielanka nie trwa jednak długo bo nagle przychodzi ciemna chmura i zaczyna wiać silny, zimny wiatr więc zbieram się do dalszej drogi.







Przed zejściem w dół obserwuję piękny początek zachodu słońca. Chmury przybierają bajeczne kształty i kolory. Zastanawiam się nad pozostaniem do końca widowiska jednak ostatecznie słońce chowa się za chmurami i uznaję, że widowiska już nie będzie. Rozpoczynam schodzenie w dół. Do Brzegów Górnych mam ok. 45 min.


 


Ku mojemu zaskoczeniu na koniec wychodzi jednak słońce więc siadam sobie jeszcze na chwilę na niżej położonej polanie i podziwiam ostatnie widoki.

 



Z Brzegów Górnych Goprowcy podrzucają mnie do Przełęczy Wyżnej, z której łapię stopa do Wetliny. Wieczór mija na rozmowach z fajnymi ludźmi i degustacji trunków bieszczadzkich by jeszcze bardziej wbić się w klimat.

Bieszczady - dzień 3 - późny trekking na Rabią Skałę i przerażający powrót

Trzeciego dnia postanawiam iść na Rabią Skałę. Wcześniej jednak zaliczam miłe, przeciągane w nieskończoność śniadanie ze znajomymi i oczywiście aromatyczną kawę z aeropressu.



Jak zwykle nigdzie mi się nie spieszy więc na szlak wychodzę dopiero przed 14-tą, w sam raz by dotrzeć na zachód słońca. Transportu nie muszę dziś organizować, wystarczy podejść kawałek za most nad Wetlinką, gdzie po lewej stronie zaczyna się żółty szlak. Z tabliczki wynika, że przede mną ok. 4 godzinna wędrówka przez las na Rabią (1199m) - szczyt graniczny Bieszczadzkiego Parku Narodowego.


Pamiętam sprzed roku jak ciężko było mi iść tym szlakiem, ile potu i wysiłku mnie kosztował i jaki problem miałam z dotrzymaniem tempa Mirkowi (bieszczadzki przewodnik). W każdym razie w głowie mam cały czas jedno hasło - KILER. Idziesz ileś godzin lasem, ciągle pod górę i ciągle stromo, pozbawiony jakichkolwiek widoków, żeby dopiero na samym szczycie odebrać nagrodę - niesamowity widok na stronę słowacką z kilkudziesięciometrowej przepaści.
Szlak początkowo pnie się w górę wąską asfaltową drogą. Wkrótce asfalt się kończy i przechodzi w polną drogę, prowadzącą przez pachnącą łąkę. Za moimi plecami bardzo ładnie prezentuje się Połonina Wetlińska i Hnatowe Berdo.



Po wejściu do lasu rozpoczyna się wspinaczka z przeszkodami, która od razu oblewa mnie potem. Na szczęście mocno wieje więc mam chłodzenie.


Oddycham z ulgą, gdy ścieżka łagodnieje. Podziwiam po drodze piękny las i tajemniczo powyginane  jawory.




W końcu docieram do pierwszego ze szczytów – Jawornika (1021m). Szczyt jest całkowicie zalesiony i w ogóle nie wygląda jak szczyt. Stąd jeszcze ponad 2 godziny do Rabiej.


Od Jawornika trasa zaczyna obniżać się. Początkowo łagodnie, a po chwili stromo do niewielkiej przełęczy, po czym na zmianę opada i wznosi się w bukowym lesie.



Następnie rozpoczyna się mozolna wspinaczka po zboczu Paportnej. Podejście jest strome i uciążliwe. Wreszcie wychodzę na rozległą łąkę porośniętą jagodami i po chwili osiągam kolejny szczyt – Paportna (1198m). Pojawiają się rozległe, malownicze widoki, m.in. na Smerek. Z jagód nagle podrywa się wystraszony jarząbek. To już moje drugie spotkanie z nim. Siadam w ukryciu i siedzę dłuższy czas na szczycie w nadziei, że jeszcze wróci ale niestety nie wraca. Czas iść dalej.



Wchodzę do lasu i stromą ścieżką obniżam się do niewielkiego siodła, a potem wspinam się stromo po zboczu i po kilkunastu minutach wychodzę na główny szczyt Rabiej Skały (1199 m).




Tu kończy się żółty szlak, a wzdłuż pasa granicznego, z zachodu na wschód biegną dwa kolejne: polski niebieski i słowacki czerwony. Obydwa szczyty Rabiej są porośnięte krzewami i niewiele z nich widać, za to między nimi znajduje się rozległa połonina, z której roztaczają się przepiękne widoki na polską i słowacką stronę.

 Długi grzbiet Rabiej, dalej Caryńska i Rawki 

 

Bukowskie Wierchy widziane z polany międzyszczytowej Rabiej Skały

Idę dalej połoniną i docieram do niższego wierzchołka – Rabiej Skały (1167). Znajdują się tu oznaczenia słowackich szlaków. Docieram do kilkunastometrowego urwiska skalnego, powstałego na południowym stoku. Nad urwiskiem znajduje się niewielki taras widokowy, skąd roztacza się piękna panorama na południowe Bieszczady.




Kotlina Runiańska widziana z tarasu widokowego


 Bukowskie Wierchy widziane z tarasu widokowego


Zrywa się bardzo silny wiatr, który przeszywa zimnem na wskroś. Na dodatek zbierają się gęste, ciemne chmury. Zimno mi i wychładzam się coraz bardziej więc ubieram ciepłą bluzę, czapkę i rękawiczki, które przezornie zabrałam ze sobą. Robi się coraz później i zdaję sobie sprawę z tego, że długi powrót odbywać się będzie z czołówką w ciemnych czeluściach lasu. Trochę mnie to przeraża ale też dostarcza adrenaliny. Wracam tą samą ścieżką na główny wierzchołek i po chwili oczom moim pojawia się niesamowity widok. Zza szczytu Rabiej wyłania się zachodzące słońce. Podejmuję decyzję, że będę czekać w zaroślach na szczycie do samego końca spektaklu, w nadziei na kulminację kolorów. Zarośla osłaniają mnie choć częściowo przed okropnym wiatrem.



Na moich oczach chmury zmieniają ciągle kształty i kolory, odmieniając nieustannie krajobraz. Mruczę sobie cały czas pod nosem - ciche wooow.




Na sam koniec nad połoniną międzyszczytową zawisa olbrzymia różowa chmura, a słońce dosłownie na kilka sekund pięknie ją oświetla. To zaskakujące i cudne uwieńczenie dzisiejszego, ciężkiego dnia.



Po spektaklu zaczynam szybkie zejście żółtym szlakiem do Wetliny - tym samym, którym przyszłam. Schodzi się teoretycznie łatwiej, ponieważ strome, długie podejścia stają się zejściami. Jednak moje zmęczone kolana na takich stromych zejściach słabo sobie już radzą. Pokonuję odsłoniętą polanę podszczytową Paportnej, z której podziwiam ostatnie już przebłyski światła.



W lesie schodzę już w zupełnych ciemnościach. Staram się nie myśleć o strachu i żwawo podążam szlakiem, oświetlanym światłem czołówki.


Co jakiś czas widzę w ciemnościach świecące jak latarki oczy jakichś zwierząt. W myślach mówię sobie, że to zapewne lis czy jakiś borsuk. Kiedy przede mną do lotu podrywa się spłoszona sowa, mój poziom adrenaliny rośnie. Słyszę też co jakiś czas różne dziwne nocne odgłosy ale staram się nie nakręcać. Po ok. 3 godzinach wreszcie dochodzę do pierwszych zabudowań Wetliny i po chwili docieram do schroniska. Uff.


Jestem dziś bardzo zmęczona. Po takiej wycieczce dobrze zrobi mi zimne piwo w Bazie Ludzi z Mgły. Idę tam ze znajomą i tym miłym akcentem kończę dzisiejszy, pełen wrażeń dzień.


Bieszczady - dzień 4 - słynny naleśnik w Chacie Wędrowca

Kolejnego dnia planuję Łopienkę i Korbanię ale dopada mnie pech i mam problemy z samochodem. Okazuje się, że siadł akumulator. Koledzy pomagają mi i odpalamy na klemy. Postanawiam pojeździć nim trochę po okolicy żeby się podładował, a przy okazji pomagam koledze w załatwieniu kilku spraw. Spacer odpuszczam dziś ostatecznie bo nie chcę ryzykować, że nie wrócę. Zresztą uznaję, że po wczorajszym kilerze przyda mi się jeden lajtowy dzień. No i wreszcie mam czas i okazję wybrać się do Chaty Wędrowca na słynnego naleśnika giganta z jagodami. Jedziemy razem z kolegą i wybieramy wersję mini bo gigant jest wielkości olbrzymiej pizzy a wersja mini wielkości wielkiego talerza. Naleśnik okazuje się po prostu boski i wart swojej sławy. Nie spróbować go byłoby grzechem.


Po południu idę na mały spacer po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś punktu widokowego. Znajduję polanę, z której jest całkiem fajny widok na Hnatowe Berdo.



Wieczorem idziemy większą ekipą do Bazy Ludzi z Mgły.

Bieszczady - dzień 5 - shitowy trekking z Wołosatego na Tarnicę

Kolejny dzień to dzień pod hasłem "shit". Od rana same problemy. Chciałam pojechać do Wołosatego by wejść na Tarnicę, a z niej iść dalej szlakiem na Halicz i Rozsypaniec. Niestety do mojego akumulatora podłączona jest od wczoraj ładowarka, a sama nie chcę jej odłączać bo nie wiem co w jakiej kolejności. Dzwonię do kolegi ale po wczorajszym wszyscy śpią jak zabici. Robię kawę i czekam, aż ktoś się obudzi i mi pomoże.


O godzinie 12tej nadal wszyscy śpią. Ach te bieszczadzkie klimaty. Idę pod ABC łapać busa lub stopa. Niestety nikt i nic dziś się nie zatrzymuje. Shit! Wracam wnerwiona. Na szczęście moja pomoc już się obudziła więc odłączamy ładowarkę i podłączamy akumulator. Mogę jechać! Ładuję się pospiesznie do samochodu i ruszam w stronę Wołosatego. Po kilkunastu km orientuję się, że mój plecak, a na nim położony na wierzchu aparat foto został na trawniku. Leżał przy aucie. Holy Shit!!! Pierwsza myśl - ktoś mi go może ukradł/ukradnie! W nerwach zastanawiam się też czy go nie przejechałam. Dzwonię do znajomych i proszę, żeby szybko tam poszli i zobaczyli czy jest mój sprzęt. Odechciało mi się już Wołosatego i wszystkiego. Zawracam i jadę z powrotem jak wariat. Kiedy wracam - oddycham z ulgą. Wszystko jest!!! Robię kolejne podejście do tego pechowego Wołosatego. Jak to mówią - do trzech razy sztuka.


Parkuję przy "ostatnim parkingu" (tak głosi napis na nim). Pytam kasjerki czy bliżej szlaku nie można podjechać. Twierdzi uparcie, że to ostatni parking i dalej nie można jechać. Drałuję zatem asfaltem spory kawał drogi do wejścia na szlak i co widzę? Parking pod samym wejściem. I jak tu nie zakląć? Kolejne "shit" na moich ustach. Przed 15-tą zaczynam marsz niebieskim szlakiem na Tarnicę - najwyższy szczyt polskich Bieszczadów.




Grupa Tarnicy to najdalej na południowy wschód wysunięty masyw górski, skupiający najwyższe szczyty Bieszczadów Zachodnich: Tarnicę (1346m), Krzemień (1335m), Halicz (1333m), Tarniczkę (1315m), Bukowe Berdo (1312m) i Kopę Bukowską (1320m).
Trasa jest miejscami wyłożona kamiennymi stopniami, miejscowo drewnianymi kładkami z poręczami. Czasami pnie się stromo pod górę, czasami łagodnieje.


W końcowym odcinku praktycznie cały czas, aż do osiągnięcia szczytu Tarnicy szlak biegnie pod górę. Po pokonaniu tego odcinka i ostatnich kamiennych schodów, które znajdują się tuż przed wyjściem z granicy lasu, wychodzę wreszcie na otwarty teren, skąd rozpościera się ciekawy widok na Tarnicę. Odpoczywam chwilę na ławce po czym zaczynam kolejne podejście.





Z Przełęczy Krygowskiego (1275m), która jest bardziej znana pod nazwą Siodło pod Tarnicą, jeszcze tylko 15 min schodami na szczyt. Kroku dotrzymuje mi mały ptaszek - najprawdopodobniej jest to świergotek łąkowy. Nic a nic się nie boi, przygląda się i skacze schodek po schodku obok mnie.



Po dotarciu na górę podziwiam przepiękne widoki, które rozpościerają się ze szczytu. Widać stąd Szeroki Wierch, Krzemień, Kopę Bukowską, Halicz, Połoninę Caryńską. W oddali można też np. dostrzec Tatry, Gorgany, Pikuja, Ostrą Horę.

 Widok na Szeroki Wierch i Połoninę Caryńską 

Widok na Halicz

Pliszka widziana z Tarnicy a w tle Wielki Wierch (1598m) 60 km, Pikuj (1408m) 34 km, Stój (1677m) 61 km


Na Tarnicy robię sobie przerwę na lunch. Potem siedzę sobie w spokoju i podziwiam przepiękne, bezkresne widoki. Wszędzie gdzie się spojrzy biegają stadka świergotków. Nie tylko ja jestem nimi zainteresowana. Niedaleko mnie siedzi turysta, który też robi im zdjęcia. Zaczynamy rozmawiać i okazuje się, że to bardzo fajny, miły człowiek. Wymieniamy się planami na dalszą część dnia. Kiedy słyszy, że mam zamiar iść jeszcze na Halicz i Rozsypaniec, próbuje zniechęcić mnie. Głównym argumentem jest późna już godzina (przed 18-tą) Uważa, że dotrę tam w ciemnościach i nic nie zobaczę, a już na pewno nie zachód słońca bo wszystko będzie z z tamtej strony zasłonięte. Upieram się przy swoim ale w końcu jednak odpuszczam. Nowy kolega ostatecznie przekonuje mnie tym, że z Szerokiego Wierchu będzie piękny zachód słońca z podświetloną Tarnicą w tle. Ostatecznie ustalamy, że idziemy razem na Szeroki Wierch i tam czekamy na zachód. Potem schodzimy do Wołosatego, skąd podrzucić mam go do Bieszczadzkiej Legendy w Ustrzykach, gdzie biwakuje.



Widok na Krzemień 

Schodzimy z Tarnicy podziwiając widoki w coraz cieplejszym i miękkim świetle.




 Szeroki Wierch

 Widok na Bukowe Berdo

Na Szerokim Wierchu rozpłaszczamy się i czekamy cierpliwie na zachód. Widać wyraźnie krzyż na Tarnicy. Bezchmurne niebo nie zwiastuje zapierającego dech widowiska. Ale może chociaż fajne kolory się pojawią.



Wreszcie przed 19-tą zaczynają się fajne kolory.




Zostawiam na dłuższą chwilę kolegę i szybko biegnę jeszcze na niższy szczyt Szerokiego Wierchu by zobaczyć jakie tam są widoki. W pośpiechu nie pomyślałam, że może też by chciał zmienić perspektywę i zostawiłam go na stanowisku z majdanem, którego pilnował.

 


Ostatecznie słońce chowa się za górami więc wracam do kolegi, który samotnie stoi na posterunku.

 

Zaczynamy schodzenie ciemnym lasem. Miejscami zejście jest bardzo strome i kamieniste więc trzeba bardzo uważać by nie skręcić kostki. Trzeba też uważać by nie rozdeptać wszechobecnych tu ropuch. Zastanawiamy się czy to książę czy księżniczka przemieniona.



W końcu docieramy do Wołosatego. Podrzucam Roberta - błyskotliwie na koniec podróży przedstawiliśmy się sobie - do Bieszczadzkiej Legendy i wracam do Wetliny. Prawie już zupełnie zapomniałam, że dzisiejszy dzień był pod hasłem "shit". Kontrola straży granicznej mi o tym przypomina. Najpierw nie mogę znaleźć dokumentów, potem daję im nieaktualne OC, potem jeszcze przywalam w wysoki krawężnik. Na koniec podjeżdżam w Wetlinie do ABC, które przed chwilą mi zamknęli, a auto strajkuje i nie chce odpalić, pokazując niemiecki, niezrozumiały komunikat, którego nie potrafię zlokalizować w intenrcie. To dopiero "shit". O dziwo po chwili odpala więc kamień z serca. Wracam na moje noclegowe stanowisko a potem spędzam czas chilloutując się od wszystkich dzisiejszych shitów przy wspaniałym ognisku nad Wetlinką.


Bieszczady - dzień 6 - trekking z Ustrzyk na Bukowe Berdo

Szóstego dnia wstaję wcześnie. To ostatni dzień, kiedy mogę iść na Bukowe Berdo. W ABC kupuję prowiant na cały dzień chodzenia i busem jadę do Ustrzyk. Kierowca się zagapił i dowozi mnie do Wołosatego. W drodze powrotnej wyrzuca mnie w Ustrzykach. Przy PKSie spotykam znajomych ludzi, których poznałam w Bazie Ludzi z Mgły. Dogaduję się z nimi, że poczekają na mnie w Legendzie i razem wieczorem wrócimy do Wetliny. Cieszę się bardzo, że nie będę musiała organizować sobie powrotu. Z Ustrzyk jakiś szalony ksiądz podwozi mnie do Widełek. Po okrzyku "szybko bo się spieszę" rusza z kopyta, nie czekając nawet aż zamknę drzwi. Wyprzedza jak szaleniec na zakrętach. Strofuje mnie, że nie jest pan tylko ksiądz i że nie "dzień dobry" tylko "szczęść boże". Wysiadając, dziękuję i nie ulegając presji, żegnam się słowami  - do widzenia panu.
Po godzinie 9-tej jestem już na niebieskim szlaku i po przekroczeniu rzeki Wołosatki zaczynam marsz bukowym lasem w stronę Kopy (886 m).


Trasa prowadzi dość ostro w górę. Po drodze spotykam pana z reklamówką pełną pięknych borowików.


Przed południem, po którymś z licznych tu stromych podejść, docieram zmęczona do wiaty. Postanawiam tu zrobić przerwę na odpoczynek i śniadanie.  Stąd do Bukowego Berda (1313 m) jest jeszcze 1,5 godz.


Posilona ruszam dalej i po chwili wychodzę wreszcie na Połoninę. Otwierają się przede mną piękne krajobrazy. Widać Połoninę Caryńską, Wetlińską i Rawki.




Przemieszczając się dalej podziwiam z każdej strony fantastyczne widoki. Docieram do pierwszej, najniższej kulminacji Bukowego Berda (1201m). Z tego miejsca odchodzi żółty szlak do Mucznego. Od tego momentu reszta trasy to bardzo widokowy szlak. Maszeruję wąskim grzbietem urozmaiconym licznymi i nawet sporymi skałami.


 Widok na Muczne, dalej dolina Górnego Sanu



Następnie szlak wchodzi w pas zarośli i pnie się stromo w górę. W końcu staję na najwyższej kulminacji Bukowego Berda (1313m). Rozpościera się stąd przepiękny widok, z jednej strony na rozległą dolinę Sanu, a z drugiej na grzebieniowaty szczyt Krzemienia i Szeroki Wierch.

Widok na Bukowe Berdo


  Widok na Rawki i Połoninę Caryńską


 Na szczycie Bukowego (1313m)

 Widok na Dolinę Sanu

Schodzę teraz w dół na niewielkie siodełko i zaczynam podchodzić po zboczu Krzemienia. Szkoda że szlak nie prowadzi samym grzbietem Krzemienia, ale kilkanaście metrów niżej. Sam szczyt ogranicza widoczność, widać tylko to co przede mną, czyli Tarnicę.

 Zbocze Krzemienia

 Między Krzemieniem a Bukowym Berdem, w tle Kopa Bukowska i Halicz


 Bukowe Berdo widziane z Krzemienia

Tarnica i Tarniczka widziane ze zbocza Krzemienia, widać także ilość schodów do pokonania

 Połonina Caryńska widziana ze zbocza Krzemienia


Teraz zaczynam ostro schodzić w dół, w kierunku widocznej Przełęczy Goprowskiej. Na przełęczy znajduje się skrzyżowanie szlaku niebieskiego z czerwonym wiodącym z Halicza. W wiacie przy przełęczy robię sobie przerwę na lunch, a potem zaczynam monotonną wspinaczkę i po chwili staję na Przełęczy pod Tarnicą. Stąd skręcam w prawo i idę dalej czerwonym szlakiem, prowadzącym przez Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych.




Krzemień wdziany z Przełęczy Goprowskiej

 Krzemień, Halicz i Rozsypaniec wdziane z Przełęczy Goprowskiej

 Szeroki Wierch

  Tarnica widziana z Szerokiego Wierchu
  

 Bukowe Berdo

 Szeroki Wierch


Po drodze cały czas podziwiam przepiękne krajobrazy.





 


W końcu szlak wchodzi w las i stąd mam jeszcze ok. półtorej godziny do Ustrzyk. Dziś na zachód nie czekam ponieważ czekają na mnie znajomi z transportem.






Docieram do Legendy, zamawiam coś na szybko do jedzenia bo jestem głodna jak wilk i wracamy do Wetliny.



Bukowe Berdo to zdecydowanie najpiękniejsza, najbardziej różnorodna bieszczadzka połonina. Jakże inna niż ta zeszłoroczna  - zamglona czy oszroniona. (Link do zeszłorocznego posta - Bieszczady we mgle)

Bieszczady - dzień 7 - śniadanie nad Wetlinką i kąpiel w Wetlince czyli totalny chillout w Wetlinie

Siódmy dzień to totalne nic nie robienie. Chillout i oddanie się bieszczadzkim klimatom. Najpierw wyleguję się do późna w laluni, a potem idziemy na cudne śniadanie nad Wetlinkę. Jajecznica i pyszna kawa w tak uroczych okolicznościach przyrody to dla mnie pełnia szczęścia.



Natomiast obleśne pająki, chodzące po kocu do pełni szczęścia zdecydowanie nie należą.


Za to pośniadaniowa kąpiel w ciuchach w rzece to zdecydowanie jest też pełnia szczęścia. Po południu idę z nową koleżanką połazić po fajnych miejscach w Wetlinie. Wysłuchujemy przy piwku ciekawych bieszczadzkich opowieści i przy okazji robimy ciekawe zakupy prezentowe w Galerii Smolarnia.




Potem robimy jeszcze inne ciekawe zakupy lokalnych trunków i idziemy do Rancha coś zjeść.


Wieczór mija na terenie schroniska, gdzie odbywa się koncert Aldarona. Potem siedzimy do późna i kontynuujemy pożegnalny wieczór. Polubiłam tych ludzi i smutno mi, że jutro wyjeżdżam.


Bieszczady - dzień 8 - serowe bacówki i smutny powrót

Nazajutrz po śniadaniu objeżdżam okoliczne bacówki w poszukiwaniu serów, które chcę zabrać do Leszna. Pogoda zmieniła się diametralnie. Góry pokryły się mgłami. Widoki zniknęły, nastała nostalgia.




Jak zawsze, czuję wielki niedosyt. Jeszcze tylu miejsc nie zdążyłam zobaczyć. Tydzień to zdecydowanie za mało. Zazdroszczę moim znajomym, że tu zostają i mają to bieszczadowe życie w rytmie natury na wyciągnięcie ręki.


Lecimy jeszcze na kawę i ciacho do Starego Sioła, po czym żegnamy się i zaczynam długą drogę powrotną. Do zobaczenia BiesCzady, jeszcze nie raz rzucę dla was wszystko.

Bieszczady, 25.08-2.09.2017

You Might Also Like

2 komentarze

Instagram