Leniwa Bzura

lipca 24, 2024


Na tegoroczne kajakowe miniwakacje zdecydowałyśmy się spłynąć niezbyt znaną i teoretycznie średnio atrakcyjną rzeczką, jaką jest Bzura. 
Do jej zalet należała w miarę bliska lokalizacja oraz krótki odcinek, który się idealnie wpasował w 3-4 dni bardzo leniwego płynięcia. Cały odcinek liczył 60 km i nie miałyśmy zamiaru skracać pobytu zbyt szybkim wiosłowaniem. Na szczęście Bzura okazała się dla nas wystarczająco interesująca i spędziłyśmy miło czas na jej wodach.
Kajak wiozłyśmy w całości na dachu auta, a w środku wszystkie graty potrzebne na spływ. Rzeczy których tym razem zapomniałyśmy to widelce.


Dotarłyśmy w środę późno wieczorem do Łowicza i zostałyśmy na noc przy rzece, skąd wstępnie miałyśmy zaczynać spływ. Rano jednak się okazało, że miejsce jest mocno zarośnięte i lepiej podjechać kawałek dalej do plaży na przystani, gdzie jest fajnie przygotowana plaża i przystań dla kajakarzy. Do samej rzeki na plaży można dojechać samochodem a kajak załadować z wygodnego pomostu. A ponieważ na plaży nie może zabraknąć piasku to niebacznie wjechałyśmy w takie zapiaszczone miejsce i utkwiłyśmy. Nie mogłyśmy wyjechać ani do przodu ani do tyłu. Na szczęście akurat przypłynęła grupka kajakarzy i pomogli nam wypchnąć samochód z pułapki. Przy okazji dowiedziałyśmy się, że również przed chwilą zaczęli spływ i chcą tak jak my dopłynąć do Wisły. Byłyśmy pewne, że będziemy się ciągle spotykać z nimi na rzece ale okazało się, że poza jednym spotkaniem za kolejnych parę godzin już ani razu na siebie nie wpadliśmy. 









Spływ Bzurą - szlak kajakowy

Zaparkowałyśmy samochód przy przystani i zeszłyśmy dość późno na wodę bo koło 13. Początkowo Bzura była dość monotonna i płynęłyśmy głównie wśród łąk. Nie zamierzałyśmy się spieszyć. 
W ogóle na całej Bzurze widziałyśmy może kilka kajaków i to wcześnie rano, kiedy jeszcze nie zdążyłyśmy zwinąć obozowiska. Podczas płynięcia ani razu nie minęłyśmy nikogo w kajaku ani nikt nas nie dogonił. Było to przedziwne i pierwszy raz miałyśmy taką pustkę na rzece. Być może ludzie wystraszyli się prognozowanych burz i deszczy. Ale jak to w życiu bywa i już nieraz się przekonałyśmy, nie ma sensu zmieniać planów w obawie przed złą pogodą bo często okazuje się coś wręcz przeciwnego. Tym razem też tak było. Codziennie dostawałyśmy alerty burzowe, a przez te 4 dni nie popadało porządnie ani razu. Widocznie miałyśmy sporo szczęścia do dobrej pogody.














Po jakimś czasie zrobiłyśmy sobie przerwę na obiad i kawę i w tym właśnie miejscu spotkałyśmy się ze wspomnianymi wcześniej kajakarzami. Oni akurat odpływali, a my dopływałyśmy do ich miejscówki. Po krótkim postoju ruszyłyśmy dalej. 







Rzeka zaczęła trochę zmieniać charakter. Pojawiły się kamieniste wypłycenia więc trzeba było uważać. W miejscowości Patoki były ostrzeżenia przed palami w dnie a po niedługim czasie dotarłyśmy do rozlewiska gdzie rzeka ostro skręcała a na zakręcie była spora katarakta z wielkich kamieni. Miałyśmy dawkę adrenaliny ale udało nam się spłynąć bez szwanku. W ogóle to co chwilę natykałyśmy na kamienne progi na rzece, co wymuszało czujność i brak nudy. 




Zbliżał się pomału wieczór więc zaczęłyśmy się rozglądać za miejscem na biwak. Dystans przepłynięty tego dnia wynosił 18 km. Pogoda nas trochę poganiała bo zanosiło się na deszcz. Namierzyłyśmy na szybko płaskie miejsce wśród drzew, gdzie dość wysoko trzeba było wtaszczyć bagaże i kajak, na szczęście po piaszczystej miniplaży. Jedynym mankamentem miejsca była bliskość drogi leśnej i przejeżdżające co jakiś czas samochody. Miałyśmy tylko nadzieję, że nikt do nas nie dołączy. Było też trochę śmieci i szkła ale wyzbierałyśmy je żeby się nie skaleczyć. Rozstawiłyśmy namiot i  zaczęło padać ale na szczęście niedługo i niedużo. Schronienie już miałyśmy pozostało więc podelektować się wieczorem. Zaparzyłyśmy herbatkę (jedną torebkę z zabranych trzech sztuk jak się okazało) i usiadłyśmy w pięknych okolicznościach przyrody mając przed sobą widok na rzeczkę. Nikt nam nie zakłócał wieczoru i po niedługim czasie umyłyśmy się i poszłyśmy spać.


Bzura - Nocleg nr 1



Noc minęła również spokojnie a rano przejechało parę samochodów wioząc kajaki na spływ. Widocznie niedaleko był punkt startu dla okolicznych spływów. Po pewnym czasie przepłynęło parę osób ale zanim się wygrzebałyśmy ze śniadaniem i składaniem obozowiska to po spływowiczach dawno nie pozostało śladu. Jak zwykle długo celebrowałyśmy śniadanie i kawę. Na wodę zeszłyśmy dopiero koło południa. 




Tego dnia też nie zamierzałyśmy pokonywać większego dystansu. Miałyśmy znów urozmaicenia w postaci szybkiego nurtu i wystających kamiennych progów co jakiś czas. Pomału zaczynałyśmy mieć dość tych atrakcji bo przecież nastawiłyśmy się na totalnie leniwe płynięcie. 







Dotarłyśmy do Sochaczewa gdzie znajduje się plaża miejska a także przystań, czyli coś w rodzaju restauracji, która okazała się być jednak kawiarnią. Zrobiłyśmy tu sobie przerwę na kąpiel a także zamierzałyśmy zjeść obiad, niestety z dostępnych dań była tylko pizza i zapiekanki. Zjadłyśmy więc coś ze swoich zapasów na zimno i poszłyśmy do kawiarni na kawę i gofra a także uzupełnić baniak z wodą do picia. Wyrzuciłyśmy też w końcu śmieci. Spędziłyśmy tam chyba z 2 godziny albo dłużej i w końcu ruszyłyśmy dalej. Na szczęście za Sochaczewem skończyły się kamienne bystrza i rzeka już do końca płynęła leniwie.











Niedaleko za Sochaczewem akurat wybiło 18 km na liczniku a my dostrzegłyśmy wymarzone wprost miejsce na biwak. Nie mogłyśmy uwierzyć, że miejscówka jest totalnie pusta bo znajdowała się tu maleńka plaża, pomost, huśtawka nad wodą, stolik i ławki i nawet miejsce na ognisko. Zresztą widać było, że miejscowi korzystają chętnie z tej lokalizacji, co można było poznać po walających się śmieciach. Na szczęście nikogo akurat nie było, postanowiłyśmy więc rozbić tu biwak. I co ważne nie było drogi dojazdowej tylko wydeptana ścieżka więc pewnie nie każdemu chce się tu przychodzić. 
Rozstawiłyśmy zaraz namiot i wypakowałyśmy rzeczy. Po namyśle wskoczyłyśmy do wody na wieczorną kąpiel. Na szczęście nie padało, mogłyśmy więc poleżeć na pomoście i bez przeszkód kontemplować wieczór. Wypiłyśmy wieczorną herbatkę (drugą z trzech zabranych). Potem wskoczyłyśmy do śpiworów i zasnęłyśmy w mgnieniu oka. W nocy budziło nas szczekanie psa a nad ranem uporczywe kukanie kukułki ale od czego są zatyczki do uszu. Spałyśmy smacznie do późna.


Bzura - Nocleg nr 2



Rano zaparzyłyśmy guayusę na pobudzenie, trochę się porozciągałyśmy w ramach gimnastyki i wzięłyśmy wczesną kąpiel w rzece. Na śniadanie postanowiłyśmy usmażyć kiełbaski, które się w końcu doczekały swojej kolejki. Zrobiłyśmy miniognisko i wykorzystałyśmy kratkę po grillu z pozostawionych przez kogoś śmieci. Kiełbaski ładnie się ugrillowały nad ogniem, szkoda tylko że nie miałyśmy musztardy. Ale za to miałyśmy 3 pomidory, lekko pogniecione ale jadalne. No i trochę dał się w końcu odczuć brak widelców. Potem zrobiłyśmy sobie kawę i dojadłyśmy orzechami. To są prawdziwe wakacje, ciągle to sobie powtarzałyśmy. Dostępne dla każdego, prawie za darmo i blisko domu. Nie chciało nam się odpływać z tego sielankowego miejsca ale podróż rzeką też jest przecież fajna. Spakowałyśmy się więc i wskoczyłyśmy do kajaka. Czekał nas ostatni odcinek. 







Bzura robiła się coraz ładniejsza, na brzegach pojawiały się powalone drzewa ale rzeka była nadal piaszczysta i płytka. Po niedługim czasie minęłyśmy Moto Przystań gdzie można wypożyczyć kajaki i zrobić sobie biwak w bardziej cywilizowanych warunkach, jeśli ktoś tak lubi. Mają nawet saunę. Nas oczywiście takie pola campingowe nie kuszą ale miejsce wyglądało naprawdę ładnie. Nie zatrzymywałyśmy się tutaj na postój bo było za wcześnie i całość obejrzałyśmy tylko z poziomu wody. 







Moto Przystań

Trochę nas zaniepokoiły ciemne chmury na horyzoncie oraz alerty, które ostrzegały przed burzami. Spodziewałyśmy się w każdej chwili deszczu. Po drodze zaliczyłyśmy jeszcze kąpiel na golasa, co jest bardzo fajne na tak pustych rzekach. Dopłynęłyśmy do żelaznego mostu w Witkowicach kiedy zaczęło lekko padać. 











Pod mostem postanowiłyśmy przeczekać deszcz. Most jest raczej ażurowy i nie stanowi dobrej ochrony przed opadami. Przy moście jest pomnik Bitwy nad Bzurą z kampanii wrześniowej, jednak nie chciało nam się przybijać do drugiego brzegu tylko po to żeby go obejrzeć z bliska. W tym dość nietypowym miejscu zrobiłyśmy przerwę obiadową. Rozłożyłyśmy manele i podgrzałyśmy pomidory w puszcze, wkroiłyśmy do nich ser haloumi i taką pseudopomidorówkę ze smakiem zjadłyśmy. Po obiedzie oczywiście kawa z batonikiem orzechowym. Posiłek umilały nam hałasy samochodów przejeżdżających z hukiem po moście. Deszcz oczywiście dawno przestał padać. Zwinęłyśmy się i popłynęłyśmy dalej. Po kilku kilometrach wiosłowania zaczęłyśmy się rozglądać za jakąś miejscówką na nocleg. (Akurat znów wybijało 18 km). 








Znalazłyśmy fajny cypelek z płaską łąką, niestety był już zajęty przez amatorów wypoczynku w naturze. Powiosłowałyśmy więc dalej i kolejny cypel był już dla nas. Kawałek plaży, kawałek płaskiego terenu pod namiot i nic więcej do szczęścia nie było potrzebne. Okazało się, że po drugiej stronie rzeki pasie się stado koni. Sprawnie się rozbiłyśmy i już po chwili podgrzewałyśmy wodę na ostatnią herbatę. Wszystko miałyśmy wyliczone na styk, chociaż w sumie przez przypadek. Nie chciało nam się po prostu szukać sklepu ani chodzić do nikogo z prośbą o wodę. Miałyśmy 8 butelek wody mineralnej do picia, 1 baniak z wodą pitną (1 raz uzupełniony), 3 szt. herbaty na 3 dni, 2 ciepłe obiady, sporo sera i wędlin, pomidory, awokado i orzechy. I jak się okazało wszystko było w sam raz, nie głodowałyśmy ale też po ostatnim śniadaniu nic nam nie zostało w torbie termicznej, czyli wszystko zostało zużyte do ostatniego okruszka.


Bzura - Nocleg nr 3









Na śniadanie zjadłyśmy ostatnie jajka i ostatni ser. Zastanawiałyśmy się jeszcze nad kawą ale co chwila coś pokropywało i bałyśmy się, że ładnie wysuszony namiot znów nasiąknie deszczem. W końcu się spakowałyśmy i postanowiłyśmy kawę odłożyć na później. Do ujścia pozostało kilka kilometrów. 5 kilometrów później osiągnęłyśmy most drogowy skąd uznałyśmy, że najprościej nam będzie wracać po samochód. Tutaj też zakończyłyśmy spływ. 
















Agata wyruszyła do Łowicza, próbując szczęścia w autostopie, co udało się częściowo po godzinie, a mianowicie do Sochaczewa. Stamtąd już łatwo było dostać się do Łowicza pociągiem. Auto stało grzecznie na parkingu, ja czekałam na Agatę pod mostem, sącząc kawę, a dwie godziny później ładowałyśmy kajak na dach samochodu i wracałyśmy z tego bardzo udanego spływu.






Bzura, 30.05-2.06.2024

You Might Also Like

4 komentarze

  1. Zachwycające miejsce. Idealna propozycja na spędzenie wolnego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle ciekawa relacja i piękne zdjęcia.
    Fajnie jest przeczytać relację "z zewnątrz" o rzece, do której mam blisko (i spłyniętą od Soboty do ujścia). Byliśmy w ostatni lipcowy weekend od Łowicza do Plecewic i też było pustawo. Tylko jeden spływ - ukraiński (mieli składaka bardzo podobnego do Waszego!). Oprócz tego mało turystów. To bystrze ze skrętem w prawo to pozostałość po młynie. Kilkaset metrów wcześniej ujście Rawki - super rzeki Centralnej Polski.
    Pozdrawiam
    MP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa :) Też płynęłyśmy z Łowicza :) Ukraińcy mieli pewnie też nerisa bo on ukraiński właśnie :) Pozdrawiamy!

      Usuń

Instagram