Kaszubski rowerowy weekend na dziko

stycznia 05, 2024




Ostatni wolny weekend sierpniowy spędziłyśmy w pięknej kaszubskiej scenerii nad malowniczym jeziorem Wdzydze.

Kaszuby vanem na dziko - miejscówka noclegowa GPS

Zmienne prognozy pogody zapowiadające raz słoneczny weekend a innym razem burze z gradobiciem nie powstrzymały nas przed przyjazdem w piątek po pracy, czyli około 22:00 na dziką miejscówkę w pobliżu miejscowości Przytarnia . 
Co prawda po dotarciu do celu myślałyśmy, że będziemy musiały poszukać innego miejsca bo maleńki skrawek terenu przy jeziorze okupowały już dwa kampery, samochód z dużą przyczepą i osobówka, ale na szczęście udało nam się gdzieś wcisnąć.





Na plaży płonęło wesoło ognisko i w sumie nie wiedziałyśmy czy to kilka niezależnych od siebie ekip czy jedna wielka impreza. Byłyśmy padnięte i poszłyśmy od razu spać. Niestety późno wieczorem przywędrowała skądś grupka pijanych dziewczyn i narobiły sporo hałasu. Na szczęście niedługo poszły. Wróciły o 4 rano kiedy wszyscy smacznie chrapali. Znów ratowałyśmy się zatyczkami ale taka przerywana noc niestety nie należała do udanych. O 5:00 nadal nie spałyśmy więc postanowiłyśmy to wykorzystać i obejrzeć wschód słońca, czyli zafundować sobie fenomen poranka i naprawdę było warto. 





Świat mienił się kolorami, a jezioro o świcie wyglądało przepięknie. Potem się już za bardzo nie opłacało spać, zresztą wszyscy użytkownicy łączki nad wodą zaczęli się kręcić więc i my ostatecznie wstałyśmy. Poszłyśmy od razu orzeźwić się kąpielą w jeziorze. Woda była przyjemnie ciepła, dno piaszczyste i pływało się bardzo fajnie. Po kąpieli zrobiłyśmy śniadanie składające się z jajecznicy, pomidorów, chleba z lokalnej piekarni i swojskiego lokalnego salcesonu. Ponadto miałyśmy w planie zjeść dziś dużo kaszubskich ruchanek, czyli racuszków będących produktem kuchni regionalnej.







Kaszuby rowerami

Po śniadaniu i kawie przystąpiłyśmy do realizacji planu, czyli objechania rowerami wokół sporego jeziora Wdzydze z przyległościami. Rowery miałyśmy na haku. Udało nam się naprawić niedziałające światła w bagażniku (chwilę przed wyjazdem oczywiście). 
Pogoda zapowiadała się przyjemna, nie za gorąca i miałyśmy nadzieję, że nie deszczowa. Ruszyłyśmy na północ drogą wśród pięknych lasów. Ze względu na pagórkowate ukształtowanie terenu jazda rowerami nie była ani trochę nudna. Czasami nieźle się spociłyśmy podjeżdżając pod co bardziej stromą górkę. Poza tym nasze rowery są raczej miejskie i nie do końca nadają się na teren.








Przejeżdżałyśmy przez bardzo urocze, maleńkie wioski, składające się nieraz z kilku domów. Jezioro obserwowałyśmy z wysokiego brzegu. W końcu dotarłyśmy do mostku na wpływie rzeki Wdy do jeziora Wdzydze. Powspominałyśmy nasze pierwsze kajakowe wakacje na Wdzie, trzynaście lat temu, jeszcze na kajaku z wypożyczalni (link). Już wtedy zauroczyły nas te okolice.
Kiedy dojechałyśmy do „Baru u Jarosi”, nie mogłyśmy tak po prostu przejechać dalej. To miejsce aż się prosiło żeby zrobić tu przystanek. Zamówiłyśmy kawę i pyszne drożdżowe ciasto z jagodami, jeszcze ciepłe! Gdyby pora była bardziej obiadowa to na pewno skusiłybyśmy się na rybę. Z obiadem jednak musiałyśmy jeszcze poczekać.


Wda - płynęłyśmy tędy kajakiem 13 lat temu 


Bar u Jarosi

Objechałyśmy jezioro Jelenie i dotarłyśmy do miejscowości Wdzydze Kiszewskie. Na wspomnianym spływie miałyśmy tutaj bazę u przemiłych starszych państwa. Zatrzymałyśmy się przy ich domu na chwilę i ze smutkiem dowiedziałyśmy się od córki właścicieli, że ojciec jej już nie żyje. Mama na szczęście była na miejscu ale unieruchomiona z powodu złamania nogi. Nie skorzystałyśmy z zaproszenia na kawę bo starsza pani pewnie i tak nas nie pamiętała a my miałyśmy plany na dalszy dzień. Wieża widokowa nad jeziorem była już niestety płatna (20 zł od łebka) ale puściłyśmy drona. W końcu zatrzymałyśmy się w „Przystani u Grażki” na ruchankach ale były trochę dziwne, no i niestety zimne, jednak całkiem smaczne. Potem pojechałyśmy do skansenu gdzie kiedyś zjadłyśmy przepyszne ruchanki, teraz jednak nie były zbyt ciekawe. Tak się objadłyśmy tymi słodkimi deserami, że miałyśmy chwilowo dość. Musiałyśmy spalić trochę kalorii.




Dom starszych państwa we Wdzydzach Kiszewskich - spałyśmy tu pod namiotem, w przyczepie campingowej i na stryszku










Ruchanki


Skansen we Wdzydzach Kiszewskich

Kolejna ruchanka

Ruszyłyśmy dalej ścieżką przez las wzdłuż jeziora Radolne. Była to już bardziej komercyjna okolica i na brzegach znajdowały się liczne kempingi i tereny prywatne. Chciałyśmy namierzyć jakaś spokojną i bezludną miejscówką na kąpiel, co po pewnym czasie nam się udało i fajnie odświeżone pomknęłyśmy dalej. 






Minęłyśmy Gołuń i po pewnym czasie dotarłyśmy do zachwalanej jedzeniowni „Drewutnia” w Olpuchu. Zamówiłyśmy tu smażone sielawy i okonia. Czekając na zamówienie pogoda postanowiła nagle się odmienić i z gęstniejących chmur spadł deszcz. Zastanawiałyśmy się czy jechać dalej czy przeczekać ale czas nas trochę poganiał, tym bardziej że miała do nas przyjechać koleżanka z Gdańska. Miałyśmy kurtki przeciwdeszczowe, po obiedzie ruszyłyśmy więc zaraz dalej. Na szczęście deszcz nie potrwał długo i mogłyśmy nadal cieszyć się słonecznym dniem. Jechałyśmy fajną drogą przez las, praktycznie bezludną. Skręciłyśmy w stronę Wdzydz Tucholskich i po niedługim czasie jechałyśmy przez tą nieznaną nam ale bardzo malowniczą wioskę. Droga zrobiła się mocno piaszczysta ale dałyśmy radę. Dojechałyśmy do Borska, gdzie Wda ma wypływ z jeziora Wdzydze. Przypomniałyśmy sobie, że miałyśmy tutaj przenoskę kajaka. Jest tu bardzo przyjemna plaża ale postanowiłyśmy nie zwlekając jechać dalej, tym bardziej że nasza koleżanka Monika dotarła już do miejscówki gdzie nocowałyśmy. Po drodze zrobiłyśmy jeszcze zakupy w sklepie i niebawem zamknęłyśmy pętlę. Z niezbyt precyzyjnych wyliczeń wyszło nam, że przejechałyśmy dziś jakieś 50 km. Całkiem przyzwoicie.


Drewutnia w Olpuchu







Wdzydze Tucholskie





Wieża widokowa niestety czynna była tylko do 18tej 




Badylek na swojej miejscówce






Na miejscu okazało się, że kamper i osobówka odjechały, została tylko przyczepa i drugi kamper z dwójką bardzo spokojnych i przyjemnych młodych ludzi. Zrobiło się dość kameralnie. Koleżanka przywiozła z Gdańska śledzie i flądry i usmażyła je po mistrzowsku na naszej kuchence turystycznej. My miałyśmy swojskie cydry, można więc było zrobić mini imprezkę. Wieczór był bardzo udany, niestety minął zbyt szybko. Monika miała spać ze swoimi psami w samochodzie do czego ją wcześniej niecnie namówiłyśmy. Niestety nie miała przystosowanego samochodu do vanlifu i nic a nic się nie wyspała a rano musiała już wracać do domu. Nam noc minęła dość spokojnie, nie zakłócana przez inne niż my imprezowiczki.


Dość wcześnie, ale nie o świcie Monika odjechała a my po długim czasie zwlekłyśmy się na powitanie dnia. Nie miałyśmy jakoś sił żeby zrealizować plan przemieszczenia się nad inne jezioro. Kąpiel nas orzeźwiła a tym bardziej kawa po śniadaniu, jednak miejsce było tak sielankowe i przyjemne, że po prostu nie chciało nam się nigdzie ruszać. Na plaży był całkiem spory ruch, co chwilę ktoś przyjeżdżał na kąpiel, jednak nie było tłoku. Sympatyczna para z kampera też nie kwapiła się z odjazdem. W końcu jednak wczesnym popołudniem postawiłyśmy zebrać się. 




Dotarłyśmy niezbyt daleko bo w okolice Olpucha, nad jezioro Drzęczno. Okazało się, że całe jezioro wraz z przyległościami jest prywatne. Zaparkowałyśmy przy plaży z nadzieją, że nikt nas nie wygoni i wskoczyłyśmy na rowery. Mali chłopcy bawiący się w Minecrafta obiecali pilnować Badylka więc poczułyśmy się mega bezpiecznie. 


Jezioro Drzęczno





Zrobiłyśmy niezbyt długą pętlę z przystankiem w „Drewutni”. Tym razem skusiłyśmy się na zupę rybną, która była naprawdę smaczna. Na wynos wzięłyśmy jeszcze wędzonego, tłustego pstrąga i pstrąga w zalewie octowej. Pożarłyśmy je na drugi dzień i były pyszne. 
Wracając do miejsca startu skręciłyśmy w bajkową ścieżkę leśną, fantastycznie obrośniętą wrzosami. Droga wyglądała jakby prowadziła do krainy elfów a wrażenie potęgował całkowity brak ludzi. Bardzo nam się tu podobało ale dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi a trzeba jeszcze było wrócić te 400 km. Wyjeżdżając z Kaszub pogoda drastycznie się zmieniła i z nieba lunął deszcz. Ulewa towarzyszyła nam przez całą drogę aż do Leszna. Cieszyłyśmy się, że załamanie pogody zaczęło się dopiero wieczorem i nie zepsuło nam miłego pobytu.
















Kaszuby, 25-27.08.2023 

You Might Also Like

1 komentarze

Instagram