Słupią do Ustki

grudnia 27, 2023


Musiałyśmy czekać aż do sierpnia  żeby w końcu wybrać się na kajak. Niby tylko 4 dni ale wystarczyło na spływ spokojną i przyjemną rzeką, jaką jest Słupia.
Chociaż wcale nie jest tak łatwo znaleźć nową, nieznaną rzekę na kilkudniowy spływ, Słupia okazała się strzałem w dziesiątkę: spokojna, nie zwałkowa, dość dzika, przyjemnie zagospodarowana. Jedynym mankamentem była odległość bo musiałyśmy się dostać w piątek po pracy jakieś 400 km do miejsca startu, które znajdowało się w wiosce Gałąźnia Mała. Dotarłyśmy tam około 23 i poszłyśmy spać. Na szczęście nie musiałyśmy składać kajaka bo wiozłyśmy go w całości na dachu.



Spływ Słupią

Miejsce startu wybrałyśmy w przemyślany sposób. W górnym odcinku Słupia jest dość dziką rzeką z licznymi zwałkami, na które płynąc ze sprzętem biwakowym nie miałyśmy ochoty. Przed Gałąźnią rozlewa się w szerokie jezioro i trzeba tu przewieźć kajaki na odległość około 8 km. Najwygodniej więc zacząć po prostu w Gałąźni. 
Zaparkowałyśmy na polu biwakowym przeznaczonym właśnie dla kajakarzy. Było to chyba najlepsze pole z jakiego dane nam było korzystać. Wszystko wykonane mądrze, estetycznie i z pomyślunkiem. Drewniane wiaty, stoły z ławkami, siłownia na świeżym powietrzu (na której Agata złamała palec u stopy), plac zabaw, kosze na śmieci, toitoie, lampy solarne i nawet ławeczka do ładowania sprzętu elektronicznego z solarów. Poza tym cisza, spokój i bardzo czysto. Poza nami nocowała tu tylko jakaś para w namiocie z pieskiem.



Rano byłyśmy przygotowane psychicznie na to, że zaraz zacznie się wielki ruch kajakowy, jak to w długi weekend, jednak przywieziono tylko 3 kajaki z wypożyczalni i 5 osób rozpoczęło spływ równo z nami. Potem mijaliśmy się często na trasie i nocowaliśmy w tych samych miejscach a na koniec razem wróciliśmy.
Zapakowałyśmy cały majdan na kajak. Samochód miał czekać na nas przez te parę dni na parkingu. Zjadłyśmy śniadanie w postaci jajecznicy i ruszyłyśmy na szlak.
Początkowo Słupia była dość płytka i kamienista. Po niedługimi czasie zaczęła się rozlewać coraz szerzej aż przeszła w Jezioro Konradowo. Na rozlewiskach udało nam się puścić drona i mimo problemów z aplikacją i zasięgiem udało się zrobić kilka ciekawych ujęć. 

Wodowanie Bajdarki





Na końcu jeziora przepłynęłyśmy pod podniesioną zastawką a potem wyregulowanym kanałem dopłynęłyśmy do elektrowni Strzegomino, gdzie na odcinku kilkuset metrów musiałyśmy przewieźć na wózeczku kajak i rzeczy. Przenoska była bardzo wygodna więc za chwilę płynęłyśmy dalej.

Zastawka

Elektrownia Strzegomino


W dalszej części Słupia rozlewała się coraz szerzej, dookoła były liczne starorzecza na których żerowało mnóstwo czapli, orłów, rybitw i wszelakiego ptactwa wodnego. Po niedługim czasie wpłynęłyśmy na jezioro Krzynia, na którym również puściłyśmy drona w poszukiwaniu fajnych kadrów. 






Przy końcu jeziora dobiłyśmy do plaży harcerskiej na lewym brzegu. Chciałyśmy się wykąpać ale byłyśmy strasznie głodne, zrobiłyśmy więc przerwę obiadową a potem kawę a potem nie chciało nam się już pływać. Na plaży były wiaty, kosze na śmieci i toitoi a poza tym sporo ludzi, korzystających z ciepłego weekendu sierpniowego. Miejsce jest też fajną alternatywą noclegową dla kajakarzy, można tu spokojnie zabiwakować. My tymczasem wskoczyłyśmy do kajaka i popłynęłyśmy dalej. Niebawem dotarłyśmy do elektrowni Krzynia, gdzie miałyśmy kolejną przenoskę. Przewózka była bardzo prosta, wygodnym przepustem pod drogą. 



Elektrownia Krzynia





Nie spiesząc się dotarłyśmy do wyznaczonego miejsca biwakowego w Łysomiczkach – Leśny Dwór. Spotkałyśmy tutaj kajakarzy, którzy zaczynali jak my w Gałąźni i też mieli zamiar tu zanocować. Rozbiłyśmy się w przyjemnym miejscu nad samą rzeką, gdzie miałyśmy sporo prywatności. Nie omieszkałyśmy się wykąpać w rzece, dość zimnej. Posiedziałyśmy jeszcze trochę przed namiotem a potem poszyłyśmy spać. Niestety parę osób biwakujących na polu zrobiło sobie dość głośną imprezę, z muzyką puszczaną z samochodu. Pomimo, że byłyśmy w sporej odległości od nich to musiałyśmy się ratować zatyczkami do uszu (warto zabierać ze sobą). 






Rano po obudzeniu wskoczyłyśmy do rzeki żeby się orzeźwić a potem zjadłyśmy śniadanie i zaparzyłyśmy kawę. W końcu spakowałyśmy manele na dalszy spływ. Płynęło nam się bardzo przyjemnie i spokojnie. Podziwiałyśmy zielone, kojące oczy krajobrazy i oddawałyśmy się cudownemu relaksowi. 















Na przystani kajakowej (chwilowo nieczynnej) w Łosinie zrobiłyśmy przerwę obiadową. Spotkałyśmy tam też dwóch panów kajakarzy w jedynkach, dość zabawnych oryginałów, którzy akurat też postanowili coś zjeść. Zrobiłyśmy sobie na trasie jeszcze przerwę na kąpiel a potem dopłynęłyśmy do Słupska. 











Boberek






Słupsk

W przystani kajakowej w ośrodku sportowym była możliwość zanocowania i skorzystania z prysznica za darmoszkę. Na wykoszonej łączce był już rozbity duży spływ – 22 kajaki pod nazwą „Spływ ojca z synem lub córką”. Oprócz tego piątka kajakarzy z naszego startu oraz dwójka panów na jedynkach no i my na dokładkę. W mieście uzupełniłyśmy zapasy wody pitnej i prowiantu, choć była akurat niedziela i mogłyśmy skorzystać tylko z żabki chwilę przed zamknięciem. Uzupełniłyśmy też wodę w baniaku i umyłyśmy głowę w ciepłej wodzie. Wieczór spędziłyśmy z dwójką panów kajakarzy na rozmowach historycznych, sącząc piwko. Pomimo sporej ilość osób w nocy było bardzo cicho i mogłyśmy się wyspać w spokoju.


Nazajutrz wszyscy się spakowali mniej więcej o tej samej godzinie, co gwarantowało że na trasie będziemy się mijać co jakiś czas. W Słupsku trzeba było przenieść kajak przez zastawkę łososiową ale na szczęście była to już ostatnia przeszkoda przed ujściem rzeki do morza. Dla kajakarzy zrobione jest wygodne przejście i nawet umocowano coś w rodzaju drewnianej pochylni do wodowania kajaków.

Kilka cm zbawiennego cienia za namiotem


Tego dnia czekał nas spokojny odcinek, z metą na dzikiej łące w Bydlinie. Wahałyśmy się czy nie płynąć dalej ale spływ ojca z synem zamierzał nocować na kolejnym polu biwakowym więc zostałyśmy razem z pięcioma kajakarzami w Bydlinie. Przy okazji udało nam się dogadać w sprawie wspólnego powrotu na miejsce startu, gdzie został nasz samochód.



























W Bydlinie najpierw popływałyśmy a potem rozbiłyśmy namiot. Po zjedzeniu obiadu miałyśmy sporo czasu, poszłyśmy więc na dość długi spacer do wsi a potem do Doliny Charlotty. W nocy towarzyszyły nam  fajne dźwięki pohukiwania sów i innych nocnych stworzeń. 


Bydlino






Rankiem znów wskoczyłyśmy do rzeczki na zimną kąpiel i zrobiłyśmy śniadanie. Ledwo zjadłyśmy zaczęło padać i to całkiem solidnie. Kawę zrobiłyśmy już pod tropikiem. Deszcz niedługo minął ale namiot był mokry i musiałyśmy poczekać aż trochę wyschnie. Podczas wodowania dobiła na polanę parka zbierająca na trasie grzyby z kajaka. Całkiem oryginalny sposób na grzybobranie. 




Miałyśmy do pokonania ostatni odcinek rzeki, z nadzieją że uda się wpłynąć do morza w Ustce. Na trasie zrobiłyśmy postój na bardzo ładnym polu biwakowym Zimowiska. Nawet trochę żałowałyśmy, że nie dopłynęłyśmy tutaj poprzedniego dnia ale liczne towarzystwo kajakarzy ze spływu odstraszyło nas. Co prawda byli to bardzo spokojni ludzie, nie pili alkoholu, nie imprezowali ale i tak przyjemniej było w mniej licznym gronie. W Zimowiskach wykąpałyśmy się w rzece i nazbierałyśmy całą torbę śliwek z dziko rosnącego drzewa przy drodze. 












Zimowiska









Płynąc do Ustki otrzymałyśmy wiadomość od kajakarzy z noclegu, że na godzinę 16 są umówieni na transport. My byłyśmy jeszcze 5 km przed Ustką a było już po 15, włączyłyśmy więc motorki w rękach i popędziłyśmy do celu. Zależało nam bardzo na tym transporcie. Rzeka była już dość szeroko rozlana i niezbyt malownicza nie żałowałyśmy więc szybszego tempa. Przepłynęłyśmy przez miasto i wpłynęłyśmy do portu. Teoretycznie powinnyśmy zadzwonić do kapitanatu ale przemknęłyśmy szybko i dobiłyśmy do cypla za kładką dla pieszych, za którą widać już było morze. Dowiedziałyśmy się już wcześniej od kajakarzy, że kapitanat nie daje zgody na wpłynięcie do morza, choć dzień był bardzo spokojny i nie było fali. W każdym razie cieszyłyśmy się, że miałyśmy transport do Gałąźni i mogłyśmy się zabrać z kajakiem i wszystkimi bagażami. Na miejscu rozparcelowałyśmy składaka i poszłyśmy się wykąpać w rzece. 








Wpływ na pełne morze





Ustka

Po namyśle postanowiłyśmy wziąć jeden dzień urlopu więcej i spędzić go w Ustce i nad morzem. Pojechałyśmy więc z powrotem do Ustki i zaparkowałyśmy na darmowym, miejskim parkingu. Poszłyśmy na wieczorny spacer oraz późną obiado-kolację w postaci zupy rybnej i smażonego śledzia. 









Na parkingu spędziłyśmy noc a nazajutrz kontynuowałyśmy zwiedzanie Ustki. Najpierw w strugach deszczu a potem już przy lepszej pogodzie. Poszłyśmy zjeść śniadanie oraz zakupić parę słynnych krówek usteckich. Odkryłyśmy też fajny sklep rybny gdzie zakupiłyśmy trochę wędzonych śledzi i sielaw. 












Klif Orzechowski

Po obejściu starej części miasteczka wróciłyśmy do auta i pojechałyśmy na parking leśny, blisko klifu Orzechowskiego. Ma tu też ujście rzeka Orzechówka. Miejsce jest bardzo fajne, plaże co prawda są bardzo wąskie z powodu osuwisk ziemi i kamieni z wysokich klifów. Oczywiście wskoczyłyśmy do morza chociaż z powodu zachmurzenia nie było innych amatorów kąpieli. Woda w Bałtyku była na pewno cieplejsza niż w Słupi. Bardzo żałowałyśmy, że nie mamy więcej wolnego i nie możemy dłużej posiedzieć na plaży. Zjadłyśmy śledzie, które okazały się tak pyszne, że wracając do domu przez Ustkę wykupiłyśmy wszystkie jakie zostały. Tym też śledziowym akcentem zakończyłyśmy kolejny fajny, długi weekend.

















Spływ Słupią, 11-16.08.2023

You Might Also Like

1 komentarze

  1. Przyznam że zaciekawiło mnie to miejsce i chętnie je odwiedzę.

    OdpowiedzUsuń

Instagram