Ponidzie, czyli kajakiem po Nidzie

lipca 30, 2021


Tegoroczny urlop kajakowy postanowiłyśmy spędzić w miejscu całkowicie nam nieznanym, a mianowicie w województwie Świętokrzyskim na Ponidziu. Wyczytałyśmy tylko tyle, że cały teren najeżony jest zamkami a rzeka, którą popłyniemy należy do najcieplejszych w Polsce i osiąga latem temperaturę nawet 27 stopni.
Udałyśmy się więc w podróż w czwartek po pracy i dotarłyśmy do MOPu na Śląsku, gdzie zanocowałyśmy. Rano ruszyłyśmy dalej by śniadanie zjeść w jakimś przyjemniejszym niż MOP miejscu i znalazłyśmy je nieopodal - nad jeziorem Przeczyckim.



Pierwszy dzień przeznaczyłyśmy na niewielkie zwiedzanie i powolne przemieszczanie się do celu startu, czyli Morawicy. Zahaczyłyśmy o Siewierz, gdzie zwiedziłyśmy bardzo ładnie zachowane ruiny zamku oraz Szczekociny z zespołem parkowo-pałacowym.



Zamek w Siewierzu




Pałac w Szczekocinach




Spływ Czarną Nidą - start Morawica

Po dotarciu do Morawicy przystąpiłyśmy do montowania kajaka i pakowania bagaży. Poszło sprawnie, pomimo strasznego upału. Jako miejsce startu wybrałyśmy zejście do wody przy starym młynie, przed mostem drogowym. Znajdowała się tu wiata i wygodny dojazd dla samochodów obsługujących spływy kajakowe. 


Młyn


Po odstawieniu auta na niedaleki parking zamówiłyśmy w młynie-restauracji obiad i dość późno, bo koło 18tej wreszcie rozpoczęłyśmy spływ. 


Czarna Nida - start przed mostem

Spływ Czarną Nidą - dzień 1, 18.06.21 - Morawica - start przed mostem, koniec za mostem 

Napływałyśmy się tego dnia tyle, aż ręce nas rozbolały od wiosłowania. Nasz spływ nie trwał chyba nawet pięciu minut! Pod mostem od razu nadziałyśmy się powłoką prawdopodobnie na ostry pręt, na którym utkwiłyśmy. Niektóre, te wystające sprawnie ominęłyśmy ale pod powierzchnią wody musiały być jeszcze jakieś inne, podstępnie ukryte. Próbując ruszyć się z miejsca, przepychałyśmy kajak do przodu, w niewiedzy rozcinając powłokę coraz bardziej. Kajak momentalnie nabrał wody i już po chwili wszystko w nim pływało. Za mostem więc zakończyłyśmy nasz najdłuższy w historii spływ.




Czarna Nida - koniec za mostem

Za mostem wytaszczyłyśmy wszystko na brzeg. Na szczęście znajdowała się tu baza wypożyczalni kajaków, gdzie mogłyśmy od razu zabrać się za naprawę, póki jeszcze było jasno. Właściciele bazy bez problemu pozwolili nam rozłożyć się z całym majdanem, rozbić namiot i przenocować. Rozcięcie zakleiłyśmy dwiema łatami z obu stron. Nie dość, że było dość rozległe to jeszcze w niefortunnym miejscu (wzdłuż tramu). Trochę się obawiałyśmy czy łaty zakryją całość i czy ta nalepiona na tram nie będzie zdzierała się przy przeciąganiu kajaka po jakichś przeszkodach. Wszystko jednak bardzo ładnie i solidnie się skleiło. Oczywiście musiało to porządnie wyschnąć. Tego dnia nie miałyśmy już nic więcej do roboty, więc poszłyśmy spać. 




Nocleg nr 1 - Morawica, baza kajakowa


Spływ Czarną Nidą - dzień 2, 19.06.21 - Morawica - Wolica - kolejna dziura

Rano przystąpiłyśmy do oględzin kajaka i ku naszemu zadowoleniu wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie. Ponownie załadowałyśmy kajak i zrzuciłyśmy go na rzekę. Spływ rozpoczęłyśmy więc tak naprawdę w sobotę i zdawałyśmy sobie sprawę, że tego dnia i następnego będziemy mieć niestety spore towarzystwo weekendowych spływów.





Czarna Nida okazała się rzeką bardzo ciekawą, krętą, z wieloma kamienistymi bystrzami. Niejednokrotnie trzeba było przeciągać nasz załadowany kajak, który osiadał na płyciznach. Cieszyłyśmy się bardzo z lesistych odcinków rzeki bo upał był niemiłosierny.





Po pewnym czasie zauważyłyśmy, że kajak nabiera trochę wody. Nie było tego dużo, dało się ją wybierać gąbką ale postanowiłyśmy sprawdzić czy wczorajsza łata czasami nie puściła. Wody w kajaku nie powinno być aż tyle. Dobiłyśmy w dogodnym miejscu, na sporej łące przy moście, blisko wsi Ostrów. Przybijały tu też kajaki z lokalnych wypożyczalni. Musiałyśmy niestety wyładować cały bagaż z kajaka żeby sprawdzić gdzie przecieka. Upał był nieziemski a cienia tylko maleńki skrawek, rzucany przez trawy. Ku naszemu zdumieniu okazało się, że mamy nową dziurę w powłoce. Widocznie w bystrzach między kamieniami musiało znajdować się coś ostrego, co znów nas rozcięło. Dwie dziury w tak krótkim czasie?! Sytuacja stawała się dziwna. Zaczynałyśmy się zastanawiać czy to nie są jakieś znaki, byśmy nie płynęły dalej. Oczywiście nic sobie z tego nie robiłyśmy i nie zamierzałyśmy rezygnować.



Przystąpiłyśmy do łatania nowej dziury a przymusową przerwę wykorzystałyśmy na zjedzenie obiadu, czyli odgrzaniu gołąbków z puszki. Na szczęście dziura była niewielka i po godzince mogłyśmy płynąć dalej. Zaczęłyśmy tylko zwracać większą uwagę na wnętrze kajaka i sprawdzać czy czasem nie ma kolejnego przecieku. Na szczęście była to już ostatnia dziura w powłoce podczas tego spływu!




Bez dalszych przygód dotarłyśmy do zastawki przy młynie w Wolicy. Tutaj była meta wszystkich dzisiejszych spływów, a dla nas koniec pierwszego odcinka. Postanowiłyśmy rozbić się po drugiej stronie jazu i rano zrzucić kajak do wody. Kiedy ostatni kajakarze zostali odebrani przez komercyjne firmy nastała błoga cisza. 







Nocleg nr 2 - Wolica - Stary Młyn

Miejsce było niesamowicie klimatyczne i przyjemne. Od czasu do czasu przychodził ktoś z wioski wykąpać się albo po prostu pospacerować nad rzeką. Bardzo miło było wskoczyć do wody i schłodzić się po upalnym dniu. Tym bardziej, że po całym dniu na słońcu dostałam udaru słonecznego. Na szczęście kąpiel pomogła, a Agata sprawnie rozłożyła sama obozowisko. Nikt nie zakłócał nam spokoju, jedynie jakiś lokalny pijaczek z nudów przyczepił się i usiłował zabawiać nas rozmową. Pozbyłyśmy się go szybko idąc spać do namiotu. 







Spływ Czarną Nidą - dzień 3, 20.06.21 - Wolica - Sobków

Rano miałyśmy trochę spokoju ale pamiętałyśmy, że to niedziela i że pewnie niedługo pojawią się kajaki z wypożyczalni. Zjadłyśmy śniadanie i spakowałyśmy się. Uzupełniłyśmy też zapas wody bo okazało się, że tuż obok jest źródło z bardzo smaczną wodą. Lokalny pijaczek nie omieszkał znowu nas odwiedzić. Z braku ciekawszych tematów zaczął nas straszyć, że nie damy rady płynąć planowanym odcinkiem bo w rzece leżą drzewa a poza tym wszędzie są kamienie i na pewno wywrócimy kajak. Nie słuchałyśmy go jednak za bardzo i ruszyłyśmy na podbój Czarnej Nidy. 



To był naprawdę ciekawy odcinek. Liczne bystrza z szybkim nurtem, spore kamienie i drzewa dostarczyły trochę adrenaliny. Oczywiście nie było żadnego zagrożenia, rzeka jest bardzo płytka i w razie czego można spokojnie wysiąść z kajaka. Na pewno nie mają się czym przejmować osoby płynące sztywnymi kajakami, którym niestraszne szuranie po kamienistym dnie. 




Po pewnym czasie rzeka zwolniła, pojawiło się mnóstwo piaszczystych łach z których chętnie korzystali uczestnicy spływów kąpiąc się i chłodząc. Dopłynęłyśmy do miejsca gdzie Czarna Nida łączy się z Białą Nidą i wspólnie jako Nida płyną dalej. W tym punkcie postanowiłyśmy zrobić przerwę na lunch i kąpiel. Puściłyśmy też drona żeby zobaczyć jak wyglądają te dwie rzeki z góry. Miejsce było spokojne bo wszyscy kajakarze zdążyli się wcześniej wykąpać i zmierzali do pobliskiej mety, gdzie czekał na nich odbiór z wypożyczalni. My będąc niezależne nie spieszyłyśmy się wcale.


Bajdarka u wpływu Białej Nidy

Biała Nida (ta wąska) wpływa w tym miejscu do Czarnej Nidy i płyną dalej jako Nida



Dopłynęłyśmy sobie spokojnie do Sobkowa, gdzie znajdują się ruiny zamku. Miejsce to jest po prostu przedziwne. Teren zamkowy jest bardzo rozległy, znajdują się tu ogrody, wozownie, stajnie oraz całe mnóstwo ptaków uwięzionych w klatkach. Z pewnością trzyma się je tutaj na polowania, bo są to głównie ptaki drapieżne. Niestety smutnego losu w klatce doświadczyła też sowa pójdźka. Bardzo przykry widok. 




Właściciele są zresztą chyba dość specyficznymi ludźmi bo już na wstępie widnieje tablica – Zakaz wstępu telewizji TVN, a samochody ich oklejone są okropnymi, agresywnymi hasłami. Nie dociekałyśmy jednak przyczyn tego konfliktu i szybko opuściłyśmy to odstręczające miejsce. 






Biedne ptaki, biedna Pójdźka

Po tych niemiłych wrażeniach dopłynęłyśmy na szczęście do bardzo przyjemnego miejsca, oznaczonego na mapie Google jako Plaża nad Nidą w pobliżu Sobkowa. W przeciwieństwie do poprzednich miejscówek teren był zalesiony więc można było odpocząć od upału w cieniu drzew. Masa ludzi spędzała tu słoneczną niedzielę. Nida jest w tym miejscu tak płytka, że można przejść na drugi brzeg i nie zamoczyć kolan. Problemem staje się kąpiel w tak płytkiej rzece. Dzieci za to mają sporo frajdy. Dno jest wszędzie przyjemnie piaszczyste i można po prostu położyć się i leżeć w rzece. 



Rozbiłyśmy namiot i wskoczyłyśmy od razu do wody. Co to była za przyjemność! Po kąpieli zrobiłyśmy małe zakupy w delikatesach w Sobkowie i zasiadłyśmy nad rzeczką ciesząc się wieczorem. Tymczasem pomału ubywało ludzi i plaża robiła się coraz bardziej pusta. Odjechały małe kampery i większość plażowiczów. O zmierzchu zabrały się ostatnie niedobitki młodzieży a my zostałyśmy całkiem same. Liczyłyśmy na spokojny poranek, ponieważ miał to być poniedziałek. Niestety o 4:30 rano obudził nas hałas zgniatanych puszek. Lokalny dziadek śmietnikowy postanowił wyjść na swoje łowy o tak wczesnej godzinie, nie przejmując się czyimś spokojem. Jedyną pociechą z wczesnej pobudki była możliwość zrobienia zdjęć porannych mgieł nad rzeką.

Nocleg nr 3





Spływ Nidą - dzień 4, 21.06.21 - Sobków - Kwasków




Po śniadaniu ruszyłyśmy w dalszą drogę. Nida jest chyba najbardziej przyjazną rzeką do kąpieli i relaksu po jakiej do tej pory płynęłyśmy. Bardzo płytka, a przez to ciepła i przede wszystkim piaszczysta. W każdej chwili można po prostu wyjść z kajaka i zanurzyć się w wodzie, co oczywiście robiłyśmy.






Okazało się, że mamy dziś sporo przenosek do zrobienia. Wcześniej nie interesowałyśmy się specjalnie opisem rzeki ale kojarzyłyśmy, że są jakieś progi wodne. Nie zdawałyśmy sobie jednak sprawy, że jest ich aż tyle! Pierwsza i to największa przenoska czekała nas przy elektrowni w Rębowie. Wytaszczyłyśmy kajak i udało  nam się go podnieść na wózek bez wyładunku. Za 2 km czekał nas wysoki jaz, postanowiłyśmy więc przespacerować z kajakiem cały ten dystans. Droga prowadziła wzdłuż rzeki i szło się całkiem nieźle. Okazało się to dobrym pomysłem bo przed jazem nie ma wygodnego miejsca na wyładunek. Zejście do wody za jazem było piaszczyste, można łatwo spuścić tam kajak. Postanowiłyśmy zrobić przerwę na kąpiel, tym bardziej że w upale ociekałyśmy potem. Kąpiel nas miło odświeżyła, zjadłyśmy też lunch. Po niedługiej przerwie ruszyłyśmy dalej. 

Elektrownia Rębów






Jaz - 2 km za elektrownią

Za jazem przerwa na kąpiel i lunch






Dopłynęłyśmy do starego mostu kolejki wąskotorowej, podobno czynnej. Tutaj zrobiłyśmy przerwę na lot dronem. Po niedługim czasie dotarłyśmy do miejsca kolejnej przenoski, oznaczonego jako Rafa Nida. Jest to płytkie, bardzo kamieniste miejsce, które można spłynąć chyba jedynie krótkim kajakiem górskim. Musiałyśmy więc wytaszczyć naszą obładowaną jednostkę. Tym razem trzeba było rozładować i przewieźć wszystko wózeczkiem za pobliski jaz. Na jazie ucięłyśmy sobie pogawędkę z wędkarzem, który zainteresował się naszym sprzętem pływającym. Dowiedziałyśmy się też od niego, że na tym jazie utopiły się już dwie osoby. Dlatego właśnie lepiej jest przenosić ładunek i kajak, nawet jeśli to powoduje trochę komplikacji. Nie warto ryzykować spływania.

Most kolejki wąskotorowej










Tego dnia czekał nas jeszcze ostatni jaz i tam też postanowiłyśmy zanocować (niedaleko wsi Kwasków). Teren był przyjemny chociaż widać było ślady krowich bytności. Udało nam się znaleźć dobre miejsce, pozbawione krowich placków skąd rano mogłyśmy od razu zejść na wodę. Wieczór upłynął spokojnie, umyłyśmy się w rzece i poszłyśmy spać. 


Nocleg nr 4




Spływ Nidą - dzień 5, 22.06.21 - Kwasków - Rudawa

O świcie obudziły nas wścibskie krowy, które pewnie nie mogły się nadziwić kto też pojawił się na ich pastwisku. W sumie chwała im za to bo znów udało się ustrzelić aparatem piękne kolory budzącego się dnia. Krowy były niegłupie bo zajęły jedyne ocienione miejsce pod drzewami. Nam pozostało smażyć się w coraz większym upale. 






Szybko się zwinęłyśmy bo słońce przypiekało już zdrowo. Musiałyśmy uzupełnić zapasy wody, która w tych upałach znikała błyskawicznie. Dogodnym miejscem do tego był niedaleki Pińczów. Znajduje się tu jaz ale na szczęście na tyle niski, że można go było przepłynąć. Dopłynęłyśmy do mostu drogowego i przybiłyśmy kajakiem do jedynego wyjścia na brzeg. Przywitało nas szczekanie pieska, którego właścicielka opalała się nad rzeką. Przemiła pani obiecała popilnować nasz kajak. Na nasze zdziwienie, że leży w tym okropnym upale zapewniła, że ona uwielbia kąpiele słoneczne, mieszkała na Sycylii i niestraszne jej udary. Nas słońce raczej męczyło udałyśmy się więc na pobliską stację benzynową uzupełnić wodę do baniaka oraz zakupić mnóstwo wody mineralnej. Przy okazji kupiłyśmy po hot-dogu i zimnym piwie. Jedyne czego brakowało do pełni szczęścia to odrobina cienia.







Pińczów - przerwa przed mostem



W dalszej części dnia zatrzymywałyśmy się na kąpiele w rzece, czy raczej poleżenie w płytkiej wodzie. Mijałyśmy też co jakiś czas mieszkańców okolic, którzy również szukali ochłody w rzece. W Chroberzy jest przystań kajakowa i tam postanowiłyśmy zrobić przerwę na lunch. Na brzegu straszyło 6 betonowych pomostów zaprojektowanych dla jednostek o gabarytach znacznie większych niż kajak. Bardzo logiczne na tak płytkiej rzece. Poza tym nie było nigdzie cienia. Z dwóch altanek,  ta bliżej rzeki była zajęta przez panów pijących trunki wysokoprocentowe. Żałowałyśmy, że nie przybiłyśmy pod mostem na plaży, gdzie na pewno byłoby nam o wiele przyjemniej w cieniu.








Przystań kajakowa w Chroberzy

Przez Polskę przetaczały się właśnie gigantyczne burze i obawiałyśmy się że i nas w końcu dopadną. Na nocleg wybrałyśmy kawałek piaszczystej łachy. Rozbiłyśmy się przy trzcinach i od razu zażyłyśmy orzeźwiającej kąpieli. Tymczasem zaczęły gromadzić się groźnie wyglądające chmury szybko więc zabezpieczyłyśmy namiot na ile się dało dodatkowymi odciągami, zamiast szpilek przytwierdziłyśmy linki długimi kołkami. Miałyśmy tylko nadzieję, że nie będzie jakiejś wyjątkowo silnej wichury. Część linek przywiązałyśmy do kajaka. Burza musiała przejść bokiem bo nawet nie padało a wiatr szybko ucichł. 

Asterix?





Kąpielka




Chmury bąbelkowe

Nocleg nr 5




Spływ Nidą - dzień 6, 23.06.21 - Rudawa - Kuchary

Pospałyśmy dość długo bo po raz pierwszy upał nie wygnał nas z namiotu. Było przyjemnie chłodno. Niestety niedługo słońce wyszło zza chmur a my musiałyśmy szukać odrobiny cienia za namiotem. Szybko zjadłyśmy śniadanie, zwinęłyśmy bagaże i wzięłyśmy kąpiel dla ochłody. Można było płynąć dalej. 




Niestety dzień był znów upalny. Płynęłyśmy przez Nadnidziański Park Krajobrazowy, gdzie rzeka ciekawie meandruje. Można tu też zaobserwować sporo ptaków, na przykład ślepowrony, czaple, zimorodki, stada czajek, drapieżniki. Oczywiście co jakiś czas chłodziłyśmy się w wodzie. 


Czajki

Zimorodek










We wsi Jurkowo chciałyśmy zrobić sobie przerwę w cieniu wielkiego drzewa i kupić zimne piwko dla ochłody. Niestety okazało się, że jedyny sklep we wsi rzadko kiedy jest czynny, a cień drzewa okazał się złudny. Nie szło wytrzymać upału więc musiałyśmy uciekać na kajak, na którym był choć minimalny chłód od rzeki. Schłodziłyśmy się na pierwszej napotkanej łaszce piachu. 









W Wiślicy zrobiłyśmy przerwę na lunch i zakupy. Jest tam nowa przystań kajakowa ale projektowana chyba przez kogoś niespełna rozumu. Na brzegu zostały wycięte wszystkie drzewa, pozostawiono same kikuty. Latem można się tam po prostu usmażyć. Nie ma ani skrawka cienia. Nawet pole namiotowe jest pozbawione jakiejkolwiek osłony drzew. Urzędnikom którzy zatwierdzili taki projekt należą się duże brawa. Na domiar wszystkiego na plaży widnieje tabliczka z zakazem kąpieli. Nie bardzo wiadomo dla kogo właściwie powstała ta infrastruktura. Pewnie jak zwykle dla lokalnych meneli żeby mieli wygodne miejsca do imprez. Sama Wiślica okazała się bardzo ciekawym historycznie miasteczkiem i oczywiście bardzo klimatycznym.

Przystań w Wiślicy

Gotycki kościół wzniesiony w XIV wieku przez Kazimierza Wielkiego w Wiślicy

Dom Jana Długosza


Tablica erekcyjna z królem Kazimierzem Wielkim





Noclegu postanowiłyśmy poszukać kawałek za Wiślicą bo nie uśmiechało nam się zostawać na tej dziwnej przystani. Rozbiłyśmy się w okolicy wsi Kuchary w bardzo przyjemnym, spokojnym i odludnym miejscu.  

Nocleg nr 6







Spływ Nidą - dzień 7, 24.06.21 - Kuchary - Nowy Korczyn

Spokojny leniwy poranek, pyszne śniadanie, świeżo mielona kawa i można płynąć dalej. Oczywiście znowu upał. Pomału nasz spływ dobiegał końca i robiłyśmy wszystko żeby go jeszcze jakoś wydłużyć. Płynęłyśmy sobie leniwie i chłodziłyśmy się kąpielami na trasie.  











We wsi Czarkowy zatrzymałyśmy się za mostem by posiedzieć w cieniu z chłodnym piwkiem i puścić drona. W tym miejscu fajnie widać meandry rzeki. 

Czarkowy






Znów zapowiadali burze, tym razem wiedziałyśmy że nam się nie uda uciec. Dopłynęłyśmy do starej stanicy kajakowej w Nowym Korczynie i tam też postanowiłyśmy się rozbić. Wiedziałyśmy, że kilometr dalej jest nowa przystań kajakowa ale miałyśmy już trochę dość nieudolnie zaprojektowanych przystani. Stanica była zamknięta na cztery spusty ale trawa była wykoszona i miejsce wyglądało na bardzo spokojne. Zdążyłyśmy rozbić namiot, rozpakować bagaże, zjeść coś i nawet umyć się zanim przyszły chmury deszczowe. Leżałyśmy już wygodnie w śpiworach kiedy zaczęła się burza. Spadły gigantyczne ilości wody. Jak tylko burza przeszła poszłyśmy obrócić kajak do góry dnem. Chiński pokrowiec jest dość odporny ale mógł nie przyjąć takiej ilości wody. Dobrze zrobiłyśmy bo potem przyszła druga burza, jeszcze gorsza. Nie przeszkodziło nam to wyspać się miło. 


Stara stanica kajakowa w Nowym Korczynie


Nocleg nr 7





Spływ Nidą - dzień 8, 25.06.21 - Nowy Korczyn - Szczucin

Rano obudził nas silnik samochodu wędkarza o bardzo wczesnej porze. Poszłyśmy jednak dalej spać. Poranek był bardzo przyjemny, temperatura zelżała. Miałyśmy jeszcze 6 km do ujścia Nidy do Wisły. W sumie było to dobre miejsce żeby zakończyć spływ ale chciałyśmy zasmakować trochę królowej polskich rzek. Ruszyłyśmy więc na ostatni odcinek spływu. 



Pod tropikiem schroniło się mnóstwo ślimaków 



Łupy wędkarza

Po drodze zatrzymałyśmy się w przystani kajakowej w Nowym Korczynie. O dziwo miejsce było o wiele lepiej przystosowane dla kajakarzy niż poprzednie przystanie, można było nawet wygodnie dopłynąć wąskim kanałem bezpośrednio do wiaty. Nad całym terenem górują ruiny zabytkowej synagogi. Nawet odrobinę żałowałyśmy, że nie przypłynęłyśmy tu wczoraj. Jeśli ktoś zamierza zakończyć spływ na Nidzie to przystań kajakowa w Nowym Korczynie jest do tego idealna. Można dojść kawałek do centrum i złapać busa do miejsca startu. 










Czekał nas jeszcze ostatni odcinek spływu. 5 km dalej wpłynęłyśmy do Wisły. Po ostatnich opadach rzeka niosła ogromne masy wody, płynęło się więc szybko. Wody były jednak zamulone, spienione. Trochę inaczej zapamiętałyśmy Wisłę, spływając nią kilka lat temu. 15 km minęło szybciej niż się spodziewałyśmy. Dobiłyśmy do przystani WOPR w Szczucinie za mostem. Tutaj można było wygodnie się wyładować i rozłożyć kajak na czynniki pierwsze. 



Miejsce wpływu Nidy do Wisły





Bąk 










Agata poszła do drogi łapać stopa do Morawicy, a ja zostałam z całym majdanem. Łapanie stopa okazało się sporym wyzwaniem bo nikt jakoś nie kwapił się zatrzymać. W końcu jakaś młoda para litościwie zabrała pasażerkę do Buska-Zdroju a stamtąd PKSem można było dostać się do Morawicy. Auto czekało spokojnie na parkingu. Przy składaniu kajaka okazało się, że sporo aluminiowych rurek jest uszkodzonych, popękanych i pokruszonych. To tyle jeśli chodzi o opis producenta, że materiał szkieletu to duraluminium, z którego robione są samoloty. Nie wiadomo ile czasu jeszcze pociągnie nasza Bajdarka.




Badylek w trasie z Morawicy do Szczucinia

Kilka godzin później nadjechała Agata i mogłyśmy zapakować się do Badylka. Był piątek a nam została tylko sobota na zwiedzanie Ponidzia z lądu. Zgodnie stwierdziłyśmy, że szkoda, że nie skończyłyśmy jednak dzień wcześniej w Nowym Korczynie. Ten odcinek Wisły nie był wart straconego dnia i kłopotów logistycznych. Pozostały czas postarałyśmy się jednak wykorzystać najlepiej jak się dało. 

Badylek na przystani w Szczucinie

Najpierw pojechałyśmy coś zjeść do pobliskiego Pacanowa. Tego samego, którego szukał słynny Koziołek Matołek. Obeszłyśmy niewielki, klimatyczny rynek. Wszędzie widać było nawiązania do koziołka – rzeźby, murale, kwietniki. Znajduje się tu Centrum Bajki, co stanowi gratkę dla dzieciaków. Nam wystarczył obiad w przyjemnej restauracji Kuźnia Smaków. 










Po posiłku pojechałyśmy w stronę Buska-Zdroju poszukać spokojnego miejsca na nocleg. Znalazłyśmy je nad zalewem w Radzanowie. Duży, spokojny parking nad wodą to wszystko co nam było potrzebne. O dziwo pomimo piątkowego wieczoru nie było tu żadnych imprezowiczów. Spędziłyśmy spokojną noc a śniadanie postanowiłyśmy zjeść w Busku. Namierzyłyśmy fajne miejsce przy parku zdrojowym – Bistro Regionalna. Zamówiłyśmy kawę i dwa smaczne zestawy śniadaniowe. Potrawy z karty wyglądały intrygująco, na przykład gęsie pipki czy zalewajka świętokrzyska. 

Zalew w Radzanowie



Najedzone ruszyłyśmy zwiedzać część sanatoryjną Buska. Bardzo ładnie prezentował się park zdrojowy i stare budynki sanatoryjne, największe wrażenie jednak zrobiła na nas nowo otwarta tężnia. Jest to niesamowicie nowoczesny i robiący wrażenie obiekt. Zespół architektów projektujących go zasługuje na najwyższe uznanie. Skosztowałyśmy tu bardzo śmierdzącej wody leczniczej i poleżałyśmy w pawilonie przed minitężnią, delektując się lekturą świeżo zakupionych przygód Koziołka Matołka. 








Tężnia Busko




Minitężnia a na dachu ule


Minitężnia




Festiwal róż



Dzień mijał szybko a miałyśmy jeszcze parę atrakcji do odhaczenia. Blisko Buska znajduje się ciekawa sosna, zwana sosną na szczudłach. Jest to po prostu sosna, której system korzeniowy został odsłonięty i wygląda jakby stała na wysokich nogach. 


Sosna na szczudłach



Przez przypadek dowiedziałyśmy się, że w pobliskiej olejarni Zagłoby odbywa się jarmark świętokrzyskich specjałów. Oczywiście pojechałyśmy tam popróbować smakołyków i pokupić co nieco. Nakupiłyśmy sporo serów, które bardzo nam smakowały. Oprócz tego cydr, wędlinę i mnóstwo wędzonych śliwek szydłowskich a także krówki o smaku śliwki. Objuczone tym wszystkim skoczyłyśmy jeszcze na punkt widokowy, na którym mieści się kapliczka Św. Anny a potem pojechałyśmy na obiad do miejscowości Stawy blisko Nidy. Zamówiłyśmy jesiotra. Cena była z lekka przesadzona ale spędziłyśmy tam miło czas, objadłyśmy się i kupiłyśmy lokalne piwo na wynos. 










Lodówka w badylku zapełniona po brzegi smakołykami

Punkt widokowy na Pińczów





Stawy, smażalnia ryb

Na koniec dnia zostawiłyśmy sobie ostatnią atrakcję – zachód słońca w grodzisku Stradów. Jest to malownicze miejsce, lubiane przez fotografów. Aktualnie grodzisko to już tylko duże wzniesienie, po którym można się przespacerować. Podobno mieściła się tu kiedyś stolica państwa Wiślan. Spotkałyśmy tutaj znajomego fotografa - Michała, który prowadził właśnie warsztaty fotograficzne. Chwilę pogadaliśmy i powspominaliśmy pamiętne wejście na Śnieżkę w zamieci śnieżnej. Okazało się, że nocują w Stawach, tam gdzie jadłyśmy ryby. 





Postanowiłyśmy zostać na noc na parkingu przy grodzisku bo i tak nie  miałyśmy już więcej planów na ten dzień. Nazajutrz trzeba było wracać do domu. Miejsce było bardzo spokojne, nikt nie zakłócał nam noclegu. Rano polatałyśmy jeszcze nad grodziskiem dronem i ruszyłyśmy w podróż powrotną.




Grodzisko Stradów






W ogóle przez cały pobyt na Ponidziu miałyśmy wrażenie jakby to było miejsce z trochę innej bajki. Wszechobecny spokój, ludzie bardzo mili, domy i gospodarstwa zadbane. Na żadnym noclegu nikt nam nie zakłócał spokoju. Nieraz nocując na dziko obawiamy się lokalnych imprezowiczów ale tutaj ani razu nie miałyśmy obaw śpiąc czy to w namiocie czy w aucie. Przepiękna kraina, mało znana turystycznie. Kraina łagodności, jak mówią o Ponidziu. No i te wszechobecne róże, olbrzymie krzewy róż prawie przy każdym domostwie, dodające okolicy jeszcze większej malowniczości. A'propos malowniczości to z polecenia Michała na powrocie wpadłyśmy jeszcze do ogrodu pełnego lawendy w Ostrowie. Co prawda lawenda była jeszcze przed pełnią swego rozkwitu ale i tak dość fajnie to wyglądało, szczególnie z drona. Można tam było też skosztować różnych specyfików z lawendy, jak lemoniada lawendowa, rogaliki i ciasteczka z lawendą, lawendowe lody czy zakupić sadzonki lawendy. To był jeden z bardziej udanych urlopów kajakowych.









Ponidzie 18-27.06.21

You Might Also Like

1 komentarze

Instagram