Rumuńskie wybrzeże na trasie do Bułgarii
kwietnia 08, 2025Kolejnym punktem programu szybkiego zwiedzania Rumunii była Konstanca. Zmierzałyśmy na Braszów, podziwiając na trasie przedziwną rumuńską architekturę, a dalej autostradą na Bukareszt
W Rumunii trzeba obowiązkowo wykupić winietę na przejazd drogami płatnymi. System płatnych dróg jest tak skomplikowany, że nie wiadomo która droga jest objęta opłatą, a która darmowa. Na szczęście można to załatwić bardzo tanio kupując winietę w cenie 3 euro za 7 dni. Dodatkowo jadąc do Konstancy trzeba opłacić przejazd za most na Dunaju (13 lei). Nie da się tego mostu ominąć bo jest to po prostu nieopłacalne czasowo. Autostrada w Rumunii wygląda bardzo ciekawie. Jest to mianowicie prosta, długa krecha ciągnąca się z Bukaresztu do Konstancy.
Ciorba de burta
Konstanca
Nadrobiłyśmy czasowo i wieczorem kręciłyśmy się po Konstancy szukając dogodnego miejsca na nocleg. Niestety miejscówki nad morzem z mapy Google wyglądające zachęcająco jeszcze kilka lat wcześniej, obecnie były zabudowane nowoczesnymi osiedlami apartamentowców. W końcu wcisnęłyśmy się gdzieś w dziko wyglądający kawałek terenu przy zejściu na plażę. Nie byłyśmy do końca przekonane czy nie wlepią nam mandatu ale na szczęście nic takiego się nie stało, a noc minęła bardzo spokojnie.
Rano mogłyśmy od razu przywitać się z pierwszy raz widzianym Morzem Czarnym. Zrobiłyśmy sobie długi spacer po plaży a potem przemieściłyśmy się bliżej centrum. Zostawiłyśmy samochód na parkingu koło Kauflandu i poszłyśmy na starówkę. Wędrując dość zrujnowanymi uliczkami zorientowałyśmy się, że jest tu cała masa miejsc gdzie mogłyśmy spokojnie nocować. Jest tu jeszcze sporo opuszczonych hoteli i innych obiektów przy których są zaniedbane miejscówki do parkowania.
Główną ulicą zmierzającą od portu wędrowałyśmy w stronę nadmorskiego deptaka. Zahaczyłyśmy o jakąś kafejkę na śniadanie i kawę. Po śniadaniu ruszyłyśmy w stronę największej (dla nas) atrakcji Konstancy, a mianowicie starego kasyna. Wiedziałyśmy, że kasyno jest w odbudowie, miałyśmy jednak nadzieję, że przynajmniej z zewnątrz zachowało stary klimat. Niestety prace były już tak zaawansowane, że budynek praktycznie nie przypominał dawnego, klimatycznego urbexu. Dla obiektu to na pewno lepiej, że został ocalony, jednak żałowałyśmy jak zwykle, że przyjechałyśmy trochę za późno.
Continesi
Rumuńskie krajobrazy i wioski przyciągały nas magnetycznie. W Costinesti zjechałyśmy nad morze w celu obejrzenia malowniczego wraku statku oraz zrobienia przerwy na kawę. Statek można wygodnie obserwować z wysokiego brzegu, natomiast plażę upodobali sobie nudyści, którzy plażowali, pomimo wietrznej pogody.
Jechałyśmy dalej podrzędnymi drogami, trzymając się jak najbliżej morza. Wjechałyśmy w końcu w bardzo dziwną drogą wyglądającą jakby prowadziła donikąd. Mijałyśmy dziwne domki letniskowe, kamperową wioskę nudystów nad urwiskiem oraz opuszczone budynki jakiegoś ośrodka wypoczynkowego aż dojechałyśmy do niewielkiego parkingu przy torach kolejowych.
Najlepsze mule w życiu - Popasul Pescarilor
Według mapy Google za torami miała się znajdować restauracja rybna. Przeszłyśmy kładką przez tory, spodziewając się zapuszczonej restauracyjki dla lokalesów. Jak się okazało na miejscu czekał na nas spory, nowoczesny lokal z obsługą kelnerską, kilkoma salami i gdyby nie obłędne zapachy, które uderzyły w nas już od samego progu to pewnie wycofałybyśmy się stąd w obawie o zabójczy rachunek. Ceny jednak były całkiem normalne, postanowiłyśmy więc zamówić mule. Po niedługim oczekiwaniu dostałyśmy po całym garnku tego przysmaku. Były to najlepsze małże, jakie jadłyśmy w swoim życiu! Świeże, niesamowicie doprawione, idealne! Jadłyśmy aż nam się uszy trzęsły. Restauracja nazywa się Popasul Pescarilor i szczerze polecamy każdemu, kto zawita w te okolice. Tak uraczone pojechałyśmy dalej, mijając miejscowości o starożytnych nazwach: Olimp, Neptun, Jupiter, Venus i Saturn.




Vama Veche
Zatrzymałyśmy się dopiero w słynnej hipisowskiej Vama Veche. Jest to niewielka wioseczka, którą z niewiadomych przyczyn upodobali sobie różni rumuńscy wywrotowcy. Obecnie jest bardzo modna i przyciąga masę turystów, odbywają się tu festiwale muzyczne i rozmaite imprezy. Oczywiście było już raczej po sezonie dlatego mogłyśmy cieszyć się samotnością na głównej plaży i zanocować w aucie bez problemu. Wcześniej jednak zrobiłyśmy sobie spacer po wiosce, obejrzałyśmy z grubsza wszystko a cały wieczór umilał nam koncert dwóch panów na plaży. Bardzo ładnie grali na gitarach i śpiewali. Zebrała się nawet mała grupka tańcząca w takt muzyki. Zasnęłyśmy z muzyką w tle a rano obudziłyśmy się z morzem przed sobą.
Na początek zrobiłyśmy poranny jogging wzdłuż plaży. Dotarłyśmy do wysokiego cypla skąd pogranicznik kazał nam zawracać, bo jak się okazało była to już granica z Bułgarią. Pobiegłyśmy więc z powrotem do naszej miejscówki. Po bieganiu zafundowałyśmy sobie kąpiel w ciepłym morzu.
Teraz mogłyśmy w spokoju zjeść śniadanie a potem iść na kawę z pysznymi rumuńskimi pączkami papanasci. Obeszłyśmy całą Vama Veche wzdłuż i wszerz, co nie zabrało nam zresztą dużo czasu. Miejscówka ma naprawdę fajny klimat i w sezonie, kiedy odbywają się tu festiwale i koncerty muzyczne na pewno jest co robić. W połowie września było już trochę sennie. Po obejściu wioski nie zwlekając wskoczyłyśmy do auta i pomknęłyśmy do bliskiej już Bułgarii.
0 komentarze