Transalpina i Transfogaraska
kwietnia 07, 2025Po dość burzliwych dyskusjach nad tegorocznymi planami urlopowymi zdecydowałyśmy się zwiedzić kolejny, kompletnie nieznanym nam kraj bałkański, a mianowicie Bułgarię. Zanim jednak tam dotarłyśmy, zahaczyłyśmy o kilka miejsc w leżącej na trasie Rumunii.
Tym razem postanowiłyśmy nie opuszczać granic Unii Europejskiej i darować sobie wielogodzinne czekanie na przejściach granicznych.
Jak zwykle wyruszyłyśmy w piątek po pracy i udało nam się dotrzeć w okolice Rabki. Zatrzymałyśmy się na noc na MOPie na Zakopiance. Nazajutrz przejechałyśmy granicę ze Słowacją i nie odmówiłyśmy sobie przystanku w Tatrach na punkcie widokowym. Zakupiłyśmy tutaj też pyszny owczy bundz z bacówki, który zjadłyśmy na śniadanie. Słowację przejechałyśmy dość szybko, tak samo Węgry z przystankiem na nocleg przy autostradzie.
Rumunia vanem
Wreszcie wjechałyśmy do Rumunii i po niedługim czasie znalazłyśmy się w mieście Oradea. Bardzo nam się spodobał klimat upadłej komuny, o wiele bardziej widoczny niż w Polsce. Krążyłyśmy po mieście w poszukiwaniu kantoru co nam się udało po niedługim czasie. Zaopatrzone w miejscową gotówkę – leje i mogłyśmy spokojnie jechać dalej. Zmierzałyśmy w stronę słynnej trasy Transaplina. W mijanym miasteczku nabrałyśmy wody mineralnej do picia i mycia i zakupiłyśmy lokalne precle - covrigi, których pełno w Rumunii. Na nocleg zatrzymałyśmy się przed miejscowością Sebes, skąd już blisko do Transalpiny.
Oradea
Transalpina
Rankiem rozpoczęłyśmy przejazd drugą co do popularności trasą rumuńską. Najpierw zatrzymałyśmy się w małej restauracyjce na kawie i słynnych rumuńskich pączkach zwanych papanasi. W tym przypadku były to pyszne pączuszki serowe z polentą i ze śmietaną z jagodami. Pomimo, że są małą bombą kaloryczną to zdecydowanie warto spróbować tego przysmaku.
Potem zrobiłyśmy sobie przystanek na trasie przy zaporze na jeziorze Lacul Oasa. Kupiłyśmy tu placinte, kolejny rumuński produkt, czyli tłusty placek (ala langosz) z serem. Do tego kawę. Nad zaporą było sporo turystów, jak się okazało zwiedzali pobliski monastyr.
My wjeżdżałyśmy coraz wyżej. Krajobraz przypominał trochę bieszczadzkie połoniny, tylko o wiele rozleglejsze. Wszędzie pasły się owce. A jak owce to lokalne wyroby owcze przeznaczone dla turystów. W przeciwieństwie jednak do naszych rodzimych, w Rumunii były to autentyczne owcze sery i wędliny. Pomimo, że ceny były wywindowane typowo pod turystów to wyroby były naprawdę pyszne i nie mogłyśmy się nimi nasycić. Nakupiłyśmy mnóstwo serów i przez cały pobyt w Rumunii żywiłyśmy się nimi kila razy dziennie. Tak samo wędlinami. Jedyne co nam nie posmakowało to rumuński bimber - palinka. Zbyt mocna i zdecydowanie nie dla nas. Wszędzie też sprzedawali grzyby. Widocznie był to intratny interes, jak się później zorientowałyśmy grzybiarze zakładali koczowiska i żyli ze zbiorów.
Na obiad zatrzymałyśmy się na Tarasie Bunicului, gdzie zjadłyśmy gulasz barani z mamałygą.
Jadąc dalej skusiła nas fajna boczna droga, w którą odbiłyśmy. Jak się później okazało była to tzw. droga strategiczna (Drumul Strategic), zwana tak ze względu na swoją znaczącą rolę podczas I wojny światowej. Dotarłyśmy nią do koczowiska grzybiarzy. To się po prostu nie mieści w głowie, że grupa ludzi stacjonuje w przyczepach i samochodach na rumuńskiej połoninie tylko w celu zbierania grzybów. Były to całe rodziny, które utrzymywały się z handlu grzybami. Poratowałyśmy taką rodzinkę odpalając im wyczerpany akumulator bo nie mogli się wydostać z tego dość dzikiego miejsca. My tymczasem wróciłyśmy do głównej drogi.
Dzień się kończył więc kombinowałyśmy gdzie by tu zanocować. Przez przypadek spotkałyśmy znajomka instagramowego z Polski, który koczował w swoim vanie na Transalpinie. Pogadaliśmy trochę. On jechał w przeciwnym niż my kierunku więc nie pasował nam wspólny nocleg. My znalazłyśmy fajną miejscówkę z widokiem, przy źródełku. Wyjęłyśmy wino, sery i wędliny i zrobiłyśmy sobie małą imprezkę z widowiskowym zachodem słońca.
Obudziłyśmy się w tak samo pięknych okolicznościach przyrody i nie spiesząc się przystąpiłyśmy do porannej toalety oraz przygotowania śniadania. Po wypiciu kawy rozpoczęłyśmy powolny zjazd i ostatecznie opuściłyśmy Transaplinę. Zmierzałyśmy w stronę drogi 7C, czyli słynnej trasy Transfogaraskiej.
Transfogaraska
Już na starcie miałyśmy przyjemność poznać znanych mieszkańców Fogaraszy, czyli oswojone z ludźmi niedźwiedzie, które często można spotkać przy drodze. Cierpliwie wyczekują na pożywienie, które bezmyślni turyści ochoczo im serwują. Poza tym są raczej spokojne i stanowią lokalną atrakcję. W sumie naliczyłyśmy ich 4, choć inni ponad 10. O ile Transalpina przypomina bieszczadzkie połoniny to Transfogaraska kojarzy się raczej z Tatrami. Na pewno jest bardziej widokowa, bardziej skalista ale też wydaje się krótsza. Na początek zatrzymałyśmy się w przydrożnej budzie na przepyszny gulasz z barana.
Słynna przełęcz za tunelem z jeziorem Balea jest w tej chwili miejscem zapchanym straganami, turystami i nieraz ciężko po prostu przejechać tędy z powodu wielkiego ruchu. We wrześniu było już na szczęście ciut lepiej i mogłyśmy w spokoju zaparkować na dzikiej miejscówce na przełęczy. Udało nam się jeszcze pójść na mały spacer szlakiem wiodącym dookoła doliny i zejść z drugiej strony jeziora. Na przełęcz można się dostać z dołu wagonikiem kolejki, co na pewno może stanowić atrakcję turystyczną. Znajduje się tu również schronisko, zapewne jednak noclegi trzeba rezerwować ze sporym wyprzedzeniem.
Na polance oprócz nas stało kilka vanów a w nocy przyjechał kamper z Polski i stanął tuż koło nas. Poranek wstał rześki ale z czasem robiło się coraz cieplej. Postanowiłyśmy się wykąpać w lodowatym jeziorku, co spotkało się ze zdziwieniem większości ludzi. Woda była lodowata ale dałyśmy radę. Po leniwym śniadaniu i kawie rozpoczęłyśmy zjazd z przełęczy. Przed nami roztaczały się najpiękniejsze widoki na trasie. Na koniec udało nam się dostrzec jeszcze jednego niedźwiadka. Zabrałyśmy też na stopa rumuńskiego paralotniarza, który wracał po lądowaniu do swojej miejscowości.
Transalpina i Transfogaraska 10-12.09.2023
0 komentarze