Jesienne Beskidy
stycznia 12, 2023Wahałyśmy się długo pomiędzy spędzeniem długiego weekendu październikowego w Beskidzie Niskim a Żywieckim. Ten ostatni wygrał ze względu na bliższy dojazd. Szkoda nam było marnować krótkie jesienne dni na pokonywanie kilometrów.
Beskid Żywiecki - szlaki
Kiedy już zapadła ostateczna decyzja spakowałyśmy się i w piątkowy wieczór pomknęłyśmy w stronę Żywca. Dotarłyśmy do parkingu w Czernichowie nad Sołą bo miałyśmy zamiar nazajutrz rano wystartować z tego miejsca na Czupel. Parking był całkiem ok. ale znajdował się przy ruchliwej drodze, zmieniłyśmy więc lokalizację na nieco bardziej kameralną. Ostatecznie zaparkowałyśmy pod górą Żar przy Międzybrodzkim Zbiorniku Wodnym. Miejscówka była bardzo spokojna a rano miałyśmy piękny widok na jezioro. Jakoś się nie mogłyśmy wygrzebać (gotowałyśmy jajka na śniadanie i kawę) ale w końcu wróciłyśmy na parking w Czernichowie i ostatecznie rozpoczęłyśmy wędrówkę na Czupel niebieskim szlakiem.
Szlak na Czupel - Korona Gór Polski - dzień 1
Czupel jak wiadomo stanowi najwyższą górę Małego Beskidu, wynosi 930m npm i jest zaliczany do Korony Gór Polski. Szlak był praktycznie pusty, kolory jesieni dodawały mu malowniczości i mogłyśmy się nim cieszyć w samotności. Dopiero bliżej wierzchołka zaroiło się od ludzi. Sam szczyt nie oferuje widoków. Znajduje się tu stosowna tabliczka (nawet dwie) oraz ławki gdzie można przysiąść i odpocząć.
Jakoś nas ta wędrówka nie usatysfakcjonowała. Po niedługim namyśle postanowiłyśmy przedłużyć przyjemny spacer do schroniska na Magurce. Był to dobry pomysł bo trasa wiodła już tylko wierzchołkami a dzień był ciepły i słoneczny. Przed schroniskiem na ławkach i polance wygrzewało się mnóstwo osób. My również skorzystałyśmy ze słonecznego dnia i delektowałyśmy się nim leniwie. Wypiłyśmy kawę, puściłyśmy drona i dopiero po dłuższej chwili zebrałyśmy się z powrotem.
Wróciłyśmy na Czupel a potem poszłyśmy czerwonym szlakiem na Przysłop. Dalej schodziłyśmy żółtym i zielonym szlakiem do Czernichowa. Trasa była naprawdę malownicza, puściłyśmy nawet drona na pustej drodze wśród kolorowych drzew. Zejście do parkingu było pod koniec dość strome, stanowi część jakiejś starej i dziwnej drogi.
Po przebraniu się podjechałyśmy do pobliskiej smażalni znajdującej się po drugiej stronie zbiornika wodnego. Zamówiłyśmy grillowane pstrągi z surówkami i zaspokoiłyśmy głód. Najedzone pojechałyśmy na upatrzoną wcześniej miejscówkę noclegową w miejscowości Soblówka na parkingu przy szlaku. Jadąc do celu mijałyśmy ciekawe drewniane domy. Żałowałyśmy, że jest już za ciemno i niewiele widać. Dotarłyśmy do parkingu, gdzie oprócz nas nocowała osobówka i van, miałyśmy więc towarzystwo. W pobliżu przepływała rzeczka i ciągnęło od niej chłodem. Zakopałyśmy się pod kołdrą bo noc była naprawdę zimna.
Szlak na Rycerzową - dzień 2
Rano było bardzo rześko. W osobówce koło nas spała rodzinka z małym chłopcem i od rana szykowali się na szlak. Odgrzewali bigos w wiatce, szukali butów trekkingowych a chłopiec wyglądał na niesamowicie szczęśliwego z tego rodzinnego wypadu i noclegu w aucie. My jak zwykle wypiłyśmy herbatkę i spakowałyśmy śniadanie na potem.
Ruszyłyśmy czarnym szlakiem na Halę Rycerzową. Taka trasa wyszła nam przez przypadek ale okazała się w sumie bardzo fajna, łagodna i bez większego wysiłku osiągnęłyśmy Bacówkę na Rycerzowej. W Bacówce zrobiłyśmy przerwę śniadaniową (znów jajka na twardo) a potem skusiłyśmy się na kawę i racuchy z jagodami. Kawa była okropna a racuszki bardzo smaczne, chociaż skandalicznie drogie (3szt. za 33 zł).
Siedziałyśmy leniwie w słońcu i nie chciało nam się ruszyć. Do Rycerzowej był mały kawałeczek pod górę więc w końcu się zmotywowałyśmy do ruchu. Na samym wierzchołku rosły drzewa, puściłyśmy więc drona żeby mieć jakieś sensowne zdjęcia. Zeszłyśmy z powrotem na halę Rycerzową. Dzień był bardzo słoneczny i całe tabuny ludzi porozkładały się na łące. My też poszłyśmy w ich ślady. Zrobiłyśmy sobie sjestę trwająca dobrą godzinę.
Zebrałyśmy się w końcu i zeszłyśmy do Soblówki żółtym szlakiem. Obejrzałyśmy drewniany kościół i pokonałyśmy ostatnie kilometry asfaltem do naszego parkingu. Wypiłyśmy kawę, odpoczęłyśmy i mając w zanadrzu trochę czasu, ruszyłyśmy do Koniakowa zakupić sery góralskie i pozwiedzać.
Po drodze miałyśmy w końcu możliwość obejrzenia drewnianej architektury, w którą obfitują okolice. Piękne, stare drewniane domy i kościoły znajdują się praktycznie w każdej miejscowości.
Koniaków
W Koniakowie poszłyśmy zwiedzić muzeum koronki ze słynnymi wyrobami a oprócz tego zakupiłyśmy słuszną ilość serów. Zwiedziłyśmy też bacówkę, gdzie udostępniona jest stała wystawa pokazująca wypas owiec na tych terenach oraz narzędzia używane przez pasterzy do produkcji serów.
Tymczasem zapadł wieczór, ruszyłyśmy więc dalej. Jechałyśmy fajną trasą przy Jeziorze Czerniańskim oraz tymczasowo zamykaną drogą koło ośrodka prezydenckiego, niestety niewiele widziałyśmy w ciemnościach. Po drodze zatrzymałyśmy się w przyjemnym zajeździe na smaczną kwaśnicę z baraniną a potem dotarłyśmy do parkingu na przełęczy Biały Krzyż. Planowałyśmy stąd jutro wyruszyć na szlak. Wieczór niestety nie minął tak spokojnie, jak planowałyśmy. Podjeżdżały ciągle jakieś samochody, wysiadali z nich ludzie, puszczali głośno muzykę i ogólnie znów z niewiadomych powodów upatrzyli sobie miejsce do spotkań towarzyskich obok Badylka. W końcu jednak udało nam się zasnąć.
Malinowska Skała i Skrzyczne - dzień 3
Rano spakowałyśmy wcześniej ugotowane jajka i serki kupione w Koniakowie i ruszyłyśmy czerwonym szlakiem na Malinowską Skałę. Po drodze zboczyłyśmy kawałek ze szlaku bo chciałyśmy zwiedzić Malinowską Jaskinię. Jest to niewielka ale ciekawa atrakcja na szlaku i warto ją odwiedzić będąc w tej okolicy. Do jaskini schodzi się dość nisko po metalowej drabince, potem idzie się wąskim korytarzem w totalnych ciemnościach, dobrze więc mieć ze sobą czołówkę. Jaskinia nie jest może zbyt malownicza, nie ma tu formacji skalnych ale na pewno jest to fajne przeżycie.
Wejście do jaskini
Po wyjściu okazało się, że uzbierała się spora kolejka chętnych do oglądania jaskini. My poszłyśmy dalej szlakiem i na przełęczy pod Malinowem zrobiłyśmy przerwę śniadaniową.
Pozostało już tylko ostatnie podejście na Malinowską Skałę. Jest to niesamowicie malownicze miejsce, oferujące rozległe widoki na całą panoramę Beskidu. Natknęłyśmy się tu na zabawną postać. Pani w trudnym do odgadnięcia wieku, ale chyba młodsza od nas, robiła sobie sesję zdjęciową z dwoma starszymi panami. Później się okazało, że jednym z nich był jej ojciec. Właściwie to pokrzykiwała ona na ojca i kazała mu robić rozliczne ujęcia siebie na tle skały, na tle panoramy, pod szlakowskazem itd. Musiałyśmy uzbroić się w cierpliwość zanim same mogłyśmy zrobić sobie fotkę. Oprócz tej sesji stałyśmy się jedynymi słuchaczkami opowieści o tym jak to dziarska pani „robi” już drugą Koronę Gór Polski. Miała nawet stosowny strój zdobywców korony. Na szczęście w końcu poszli.
Na Skrzyczne prowadzi zielony szlak widokową trasą. Czekało nas ostatnie małe podejście na Kopę Skrzeczyńską i mogłyśmy już robić pamiątkowe zdjęcie z kolejnego szczytu Korony Gór. Znajduje się tu spora infrastruktura - ławki, rzeźba żaby, tablice informacyjne. Obok jest hotel górski czynny chyba tylko w sezonie narciarskim.
Zeszłyśmy do schroniska i usiadłyśmy razem z tłumem ludzi na tarasie widokowym. Zamówiłyśmy kawę i grzałyśmy się w przyjemnym słońcu. Po chwili dobiegła nas rozmowa z pobliskiego stolika, którą chcąc nie chcąc słyszałyśmy. Była to znów pani od korony. Tym razem przydybała jakiegoś innego zdobywcę KGP i bardzo głośno mu referowała swoje osiągnięcia. Nosiła ze sobą książeczkę, zdjęcia i cały ekwipunek obrazujący jej zdobycze. Swoją drogą to jaka to frajda drugi raz wchodzić na te same szczyty tylko po to żeby zdobyć pieczątkę do książeczki a potem kolejny medal? Tym bardziej, że jest tyle innych gór, nie należących do KGP a za to o wiele bardziej malowniczych. Pani na szczęście szybko się poderwała do drogi i całe towarzystwo oddaliło się. My spędziłyśmy na tarasie jeszcze parę ładnych chwil zanim zdecydowałyśmy że na nas też czas.
Czekało nas zejście zielonym szlakiem, najpierw obok wyciągu a potem wąską lecz malowniczą ścieżką do Szczyrku. Mijałyśmy sporo ludzi podchodzących na Skrzyczne. Po dotarciu do miasteczka okazało się, że za chwilę będzie jechał autobus, który zawiezie nas na przełęcz Biały Krzyż, prosto do samochodu. Jakie było nasze zdziwienie gdy na przystanku spotkałyśmy panią zdobywczynię korony gór! Oni również czekali na autobus i jechali na przełęcz. Po raz kolejny byłyśmy zmuszone wysłuchiwać opowieści o zdobywaniu korony gór! Za chwilę jednak nadjechał autobus i mogłyśmy się oddać relaksowi, jadąc do celu. Postanowiłyśmy pójść gdzieś na obiad zanim ruszymy dalej. Na przełęczy znajdowały się dwie restauracje więc poszłyśmy do pierwszej lepszej i zamówiłyśmy obiad.
Ustroń - dzień 4
W końcu z dużym opóźnieniem dojechałyśmy do Ustronia. Miałyśmy w planach wizytę w basenie termalnym i pijalni wód w parku zdrojowym. Pijalnia wód była niestety już nieczynna ale z basenu w "Równicy" skorzystałyśmy bez przeszkód. Jedynym minusem była dość zimna woda. O ile w normalnym basenie sportowym to nie przeszkadza o tyle w jacuzzi po prostu można zmarznąć. Solanki były jednak jak się patrzy, wszędzie unosiła się solankowa mgiełka. Taplałyśmy się wśród kuracjuszy i mogłyśmy nawet uczestniczyć w aqua aerobiku, jednak nie skorzystałyśmy. Zrelaksowane wysuszyłyśmy się i podjechałyśmy bliżej centrum pozwiedzać. Tak naprawdę to niewiele było do zwiedzania w ciemnościach wieczoru. Znalazłyśmy sobie przyjemny parking nad Wisłą i przygotowałyśmy się do snu. Niestety znów nastąpiło to co zawsze. Podjechał samochód i stanął tuż obok nas z muzyką puszczoną na maksa. I to przez kilka godzin. Niewytłumaczalne chamstwo.
Sanatorium Równica
Rano trochę zaspałyśmy przez te wieczorne dyskoteki. Zresztą i tak musiałyśmy dziś wracać więc nie nastawiałyśmy się na żadne wycieczki. Podjechałyśmy do części sanatoryjnej – dzielnicy Zawodzie. Na wzgórzu znajdują się malowniczo wkomponowane domy uzdrowiskowe w kształcie piramid. Jest ich w sumie 17. W każdym mieści się mniej lub bardziej okazały dom wczasowy albo hotel. Jeden jednak jest całkowicie opuszczony i tam też po śniadaniu udałyśmy się na rekonesans i udało nam się go zwiedzić. Dokładna relacja z eksploracji znajdzie się tutaj.
Źródło Karola
W dalszej części dnia odwiedziłyśmy Źródło Karola, które według legendy jest źródełkiem o niebywałej mocy leczniczej. W XIX wieku w źródełku tym miejscowa ludność poiła bydło. Po pewnym czasie stwierdzono, że chore i słabe sztuki, po wypiciu wody z tego żródła wracały do zdrowia. Na początku XX wieku jeden z mieszkańców Ustronia, który cierpiał na dolegliwości przewodu pokarmowego, postanowił wypić wodę z tego źródła. Ponieważ dolegliwości minęły, postanowił z wdzięczności postawić nad źródełkiem postument, który został wykonany z kamienia i zwieńczony metalowym krzyżem. Na kamieniu umieszczono tablicę z napisem: "Źródło Karola 1916".
Źródełko wypływa ze zbocza Lipowskiego Gronia. Prowadzi do niego urokliwa leśna dróżka, a korzysta z niego okoliczna ludność oraz turyści.
Wisła
Łase na urbexy, postanowiłyśmy jeszcze odwiedzić leżącą rzut beretem Wisłę, by zeksplorować opuszczony basen. Niestety nie zdążyłyśmy ponieważ został całkiem niedawno wyremontowany. Na zwiedzanie opuszczonych domów wczasowych nie miałyśmy już czasu. Poszłyśmy poszukać jakiegoś obiadu i pomału zbierałyśmy się do drogi powrotnej do Leszna.
Skocznie narciarskie w Wiśle
Rzeka Wisła
Piramidy z Ustronia
Nie mogąc oprzeć się wrażeniu jakie wywarły na nas ustrońskie piramidy, zajechałyśmy raz jeszcze w drodze powrotnej na Zawodzie by poszukać jakiegoś fajnego punktu do ich sfotografowania.
Dla niektórych kompleks leczniczo-sanatoryjny w Ustroniu Zawodziu jest brutalną ingerencją w otaczającą przestrzeń. Dla innych, to jeden z najwybitniejszych przykładów modernistycznej architektury. Jedno jest pewne - rozrzucone na zboczu Równicy budynki o niespotykanym dotąd piramidalnym kształcie, zaprojektowane przez śląskich architektów Henryka Buszko, Aleksandra Frantę i Tadeusza Szewczyka nikogo nie pozostawiają obojętnym. Wyglądają wręcz jak rozrzucone po okolicy szlachetne kryształy, idealnie wkomponowane w przestrzeń. Co ciekawe, wszystkie piramidy, prócz jednej opuszczonej, funkcjonują świetnie po dziś dzień. Mieszczą się w nich sanatoria, domy wczasowe, hotele.
Na Zawodziu, według koncepcji architektonicznej, miało powstać 28 budynków. Projekt powstał ogromnym nakładem pracy, choć budowa całego kompleksu nigdy nie została ukończona. Na 28 planowanych budynków powstało 17, a ostatni został oddany do użytku w 1990 roku. Projektem tym zachwycają się znawcy architektury z całego świata.
Obecnie kompleks planuje rozbudować American Heart of Poland, właściciel większościowego pakietu Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego Ustroń. Projekt tej inwestycji stanowi wielkie wyzwanie, któremu mają sprostać połączone siły dwóch nagradzanych, śląskich pracowni: Franta Group, prowadzonej przez Macieja Frantę – prywatnie wnuka jednego z głównych projektantów powojennego uzdrowiska – oraz KWK Promes Roberta Koniecznego. Architekci zapowiadają twórczą i krajobrazową kontynuację dawnego kompleksu oraz powstanie kurortu uzdrowiskowego na najwyższym poziomie.
Słońce zaczynało zachodzić więc czas już był najwyższy by ruszać do domu. Pozostał jak zwykle niedosyt i niedomiar czasu, ale i fajne wspomnienia. Chętnie przyjedziemy kiedyś do sanatorium, mieszczącego się w którejś z piramidek, by poczuć prl-owski klimacik.
Beskidy, 28.10-01.11.2022
2 komentarze
Bardzo ciekawie to wygląda. Takie krajobrazy są zupełnie w moim guście.
OdpowiedzUsuńCiekawy i inspirujący wpis
OdpowiedzUsuń