Góry Opawskie
grudnia 23, 2022Ostatni słoneczny i w miarę ciepły tegoroczny długi weekend postanowiłyśmy wykorzystać na wizytę w kompletnie nieznanych nam Górach Opawskich.
W czwartek po pracy nie spiesząc się zbytnio ruszyłyśmy do Głuchołazów, a właściwie do pobliskiej miejscowości Pokrzywna, gdzie na spokojnym parkingu spędziłyśmy noc w Badylku.
Widok o poranku
Góry Opawskie - Biskupia Kopa
Rano mogłyśmy od razu ruszać na szlak prowadzący na Biskupią Kopę, najwyższy szczyt Gór Opawskich, leżący po polskiej stronie. Nie spodziewałyśmy się tutaj tłumów jednak na samym początku szlaku spotkała nas niemiła niespodzianka, a mianowicie polowanie. Musiałyśmy czekać, aż myśliwi opuszczą szlak i przemieszczą się gdzieś indziej. Niezrozumiałe jest dla nas kto daje pozwolenia na polowania odbywające się na szlakach turystycznych i to jeszcze w dzień wolny, gdzie chodzą grupy nieświadomych turystów.
Na szczęście nie musiałyśmy długo czekać. Za chwilę zresztą skręciłyśmy w stronę Gwarkowej Perci, która stanowi sporą atrakcję tego szlaku. Są to ściany wyrobiska górskiego po nieczynnym kamieniołomie łupków. Sama nazwa Perć działa już na wyobraźnię. Oczywiście nie ma co porównywać tego miejsca do prawdziwych perci. Trzeba się po prostu wspiąć po kilku skałkach a następnie po 11-metrowej drabinie. Dla osób z lękiem wysokości jest alternatywna boczna ścieżka.
Gwarkowa Perć
Dalej ruszyłyśmy szlakiem do Rozdroża pod Piekiełkiem. To kolejne dawne miejsce pozyskiwania łupków. Jest to dość głęboki wąwóz, a w chwili naszych odwiedzin malowniczo zasypany uschniętymi liśćmi. Odbiłyśmy jeszcze kawałek na Bukową Górę, po czym wróciłyśmy i żółtym szlakiem kontynuowałyśmy wędrówkę.
Bukowa Góra 507m
Niestety myśliwi nie dali o sobie zapomnieć i za chwilę znów się na nich natknęłyśmy. Tym razem nie zatrzymywali nas i idąc szlakiem mijałyśmy co jakiś czas uzbrojonego w strzelbę człowieka. W tle słychać było hałasy nagonki. Nagle przed nami wyskoczyły trzy dziki wypłoszone przez naganiaczy. Miały szczęście, że znalazły się między nami a myśliwym bo z pewnością zakończyłyby swój żywot. Cieszyłyśmy się, że dzięki nam udało im się zwiać.
Uciekające dziki
Po jakimś czasie dotarłyśmy do schroniska Pod Biskupią Kopą, które pełne jest przeróżnych rzeźbionych w drewnie postaci. Zrobiłyśmy sobie przerwę na śniadanie w postaci wcześniej ugotowanych jajek na twardo i suchych kiełbasek a potem kupiłyśmy kawę. Za chwilę zebrało się całkiem sporo osób, część rozpaliła ognisko i wyglądało to na większą imprezę.
Ruszyłyśmy dalej i niedługo dotarłyśmy na Biskupią Kopę. Mierzy ona 890 m. n.p.m. (po stronie czeskiej) i należy do Korony Gór Polski. Znajduje się tu charakterystyczna wieża obserwacyjna. Można skorzystać z tarasu widokowego za niewielką opłatą 50 koron. Z tarasu rozciąga się wspaniały widok na okoliczne pasma górskie. Wypatrzyłyśmy też charakterystyczną iglicę na szczycie Pradziada, gdzie postanowiłyśmy również zawitać podczas tego weekendu.
Na Biskupiej Kopie zebrało się sporo ludzi, niektórzy z polskimi flagami a także rogalami Marcińskimi. W końcu to 11 listopada. Zdecydowałyśmy się iść dalej czerwonym szlakiem, który wiódł malowniczą trasą przez Srebrną Kopę, Złodziejską Drogę a następnie przez Zamkową Górę i Szyndzielową Kopę. Najfajniejsze było to, że na trasie było bardzo mało ludzi. Przyjemnie się wędrowało bukowymi lasami szeleszcząc po zwiędłych liściach.
Szlak doprowadził nas prosto do Parku Zaginione Miasto Rosenau, czyli parku rozrywki, zdaje się że nieczynnego o tej porze roku. Ale co najważniejsze znajdowało się tu też łowisko i smażalnia pstrąga. Głód nam już doskwierał zjadłyśmy więc obiad w postaci smażonego pstrąga z surówkami i zupy rybnej a na deser miałyśmy kawę z ciastkiem. W ostatnich promieniach słońca wróciłyśmy lasem do naszego parkingu.
Nie mając lepszych pomysłów na wieczór pojechałyśmy do pobliskich Głuchołazów, pokręcić się trochę po mieście. Ostatecznie wylądowałyśmy na piwie i herbacie w kawiarni przy parku zdrojowym.
Zlate Hory
Na koniec podjechałyśmy do kolejnej miejscówki, czyli nieczynnej stacji narciarskiej Bohema w czeskich Zlatych Horach. Znajduje się tu wielki parking, na którym spędziłyśmy spokojną noc. Wieczorem było zimno włączyłyśmy więc webasto i grzałyśmy się w środku.
Rano również odpaliłyśmy webasto. Nie wiedziałyśmy jeszcze co sobie same zrobiłyśmy. Spakowałyśmy prowiant i ruszyłyśmy niebieskim szlakiem wzdłuż wyciągu narciarskiego do ruin Zamku Edelstejn. Przy ruinach umieszone są tablice informacyjne, min. w języku polskim gdzie można poczytać o ciekawych losach tej warowni. Była to kiedyś znacząca budowla, której zadaniem była ochrona największego bogactwa tej krainy, czyli złota. Zamek był zdobywany, odbijany, niszczony, odnawiany i ostatecznie spalony w 1467 r. Nigdy już nie został odbudowany.
Poranek w Badylku
Dalej idąc niebieskim szlakiem minęłyśmy uroczą „studankę”, czyli górskie źródełko gdzie zaspokoiłyśmy pragnienie. Wyszłyśmy na górkę Vyr (795m), gdzie znajdowała się malownicza formacja skalna. Zatrzymałyśmy się tam na małą przerwę.
Pricny Vrch
Po dotarciu do rozdroża szlaków ruszyłyśmy czerwonym szlakiem i po krótkiej chwili osiągnęłyśmy Pricny Vrch (975m) będący najwyższym szczytem Gór Opawskich. Szczerze mówiąc jednak trasa nie przedstawia się atrakcyjnie. Jest parę miejsc oferujących widoki ale sam szczyt jest mocno zarośnięty. Szlak wygląda jak leśna droga, którą jeżdżą ciągniki. Trochę brakuje dzikości. Poza tym na całym szlaku nie było ani jednej ławki, nie mówiąc już o wiacie. Nie miałyśmy gdzie usiąść, żeby zjeść śniadanie. Przysiadłyśmy w końcu na balach świeżo zwiezionego drewna. Za chwilę nadjechał traktor z kolejnym naręczem drewna i musiałyśmy się stamtąd ewakuować. Schodząc w stronę Taborskich Skał znalazłyśmy słoneczne miejsce po niedawnym wyrębie i w końcu mogłyśmy przysiąść na ściętych pieńkach by w spokoju zjeść śniadanie.
Po odpoczynku ruszyłyśmy dalej ścieżką dydaktyczną złotogórskich kopalni złota, gdzie obejrzeć można było opuszczone sztolnie po wydobyciu tego cennego metalu. Następnie dotarłyśmy do schodów z małym tarasem widokowym, ułożonych z łupków bez użycia żadnego spoiwa. Fajna atrakcja turystyczna.
Taborskie Skały
Dalej czekała na nas najciekawsza część szlaku czyli Taborskie Skały. Są to niesamowite formacje skalne, fantastycznie się prezentujące na odsłoniętej górze. W ogóle to miałyśmy wrażenie, że wszędzie trwa jakaś gigantyczna wycinka drzew. Całe zbocza świeciły pustkami, jakby przeszła tędy trąba powietrzna. Po drzewach pozostały pnie. Widać nie tylko u nas lasy państwowe realizują politykę masowej wycinki.
Czerwonym szlakiem wróciłyśmy do ośrodka Bohema i cieszyłyśmy się, że mamy jeszcze trochę czasu na pozwiedzanie okolicznych atrakcji. Jakie było nasze zdziwienie gdy nie mogłyśmy uruchomić samochodu. Okazało się, że mamy całkowicie wyczerpany akumulator. W dodatku jak na złość nie wzięłyśmy kabli rozruchowych a w pobliżu nie było nikogo do pomocy. W końcu pojawił się jakiś Czech i spytał w czym nam pomóc. Miał kable ale brakowało mu cierpliwości żeby potrzymać auto na ładowaniu trochę dłużej. Stwierdził, że skoro nie odpala od razu to znaczy, że akumulator jest zepsuty. Zabrał kable i odjechał. Zrezygnowane wezwałyśmy pomoc Assistance, z ponurą perspektywą czekania do późnego wieczora. Na szczęście jednak, po godzinie czekania, trafiła się grupka rodaków, którzy mieli kable i bez problemu uruchomili nam samochód. Odwołałyśmy Assistance i cieszyłyśmy się, że to nic gorszego, niż po prosu wyczerpana bateria. Niestety zeszło nam na tym wszystkim za dużo czasu.
Pojechałyśmy jeszcze do Jesenika żeby coś zjeść. Restauracja, którą wybrałyśmy, sugerując się dużą ilością dobrych opinii mieściła się na Kriżnym Vrchu, na który trzeba było podjechać. W resztkach dnia mogłyśmy podziwiać z góry widok na Jesenik. W restauracji postraszyli nas, że będziemy czekać 45 minut na jedzenie. Zamówiłyśmy jednak zupę czosnkową i gulasz, do tego herbatę i piwo rzezane. Na szczęście nie czekałyśmy jakoś długo. Miało to dla nas duże znaczenie bo zaraz po obiedzie jechałyśmy do Term Losiny na kąpiel w basenach siarkowych. Dotarłyśmy niecałe 2 godziny przed zamknięciem i fajnie spędziłyśmy ten czas relaksując się w ciepłych basenach. Wstęp kosztuje 400 koron za 2 godziny (2 godziny to minimalny czas wejścia).
Zlate Hory
Rejviz - niesamowita wioska z wyłącznie drewnianą zabudową
Kriżny Vrch
Widok na Jesenik
Termy Losiny
Na termy dotarłyśmy niecałe 2 godziny przed zamknięciem i fajnie spędziłyśmy czas relaksując się w ciepłych basenach. Wstęp kosztuje 400 koron za 2 godziny (2 godziny to minimalny czas wejścia). Na termach było całkiem fajnie ale jakoś specjalnie nas nie zachwyciły.
Po termach wróciłyśmy do Jesenika zrobić zakupy na następny dzień oraz coś do domu, zwłaszcza fajne serki ołomunieckie, których u nas się nie uświadczy. Potem pojechałyśmy na parking przy kolejnym, ostatnim już szlaku, obok miejscowości Karlova Studanka. Oczywiście nie uruchamiałyśmy już webasta, mimo iż miała to być najzimniejsza noc wyjazdu. Nagrzałyśmy silnikiem ile wlezie i przykryłyśmy się ciepłą, podwójna kołdrą puchową. Oprócz tego założyłyśmy na siebie kilka warstw ciepłych ubrań i noc minęła całkiem dobrze.
Dolina Białej Opawy
Rano maleńki parking zapełnił się samochodami, co świadczyło o sporej atrakcyjności szlaku. Ruszyłyśmy piękną Doliną Białej Opawy, którą mogłyśmy podziwiać w ostatnich jesiennych szatach. Droga biegła wzdłuż rzeczki. Są tu dwa równoległe szlaki - żółty i niebieski. Po jakimś czasie rozdzielają się, niebieski idzie górą a żółty dalej wzdłuż Opawy. Wybrałyśmy oczywiście żółty, tym bardziej, że przebiega on przez rezerwat przyrody rzeki Białej Opawy. Na rzece pobudowane są malownicze mostki i kładki. Tworzą się tu co chwilę wodospady a wielkie kamienie obrośnięte są pierzynami mchu. Można też spotkać pluszcza, który jest symbolem tego szlaku. Na koniec trzeba się ostro wspinać po schodach i drabinkach. Jest to koniec ścieżki przyrodniczej a zarazem wisienka na torcie czyli Wielki Wodospad, mierzący sobie 8 m wysokości. Razem ze wszystkimi pozostałymi wodospadami tworzy 40-metrowy ciąg o łącznej wysokości 16,5 m. Zimą przejście żółtego szlaku może być trochę niebezpieczne ze względu na oblodzenia. Na pewno warto mieć wtedy raczki.
Trasa minęła nam dość niepostrzeżenie i za chwilę osiągnęłyśmy schronisko Barborka, gdzie zrobiłyśmy sobie przerwę śniadaniową. Chciałyśmy też napić się tu kawy jednak niestety nie przyjmowali płatności kartą. Mogłyśmy zapłacić złotówkami ale dysponowałyśmy tylko banknotem 200 złotowym. Resztę otrzymałybyśmy w czeskich koronach, których nie miałyśmy już szans wydać, zrezygnowałyśmy więc.
Barborka
Najpiękniejszy szlak na Pradziada (Praded) - Wysoki Jesenik
Z Barborki ruszyłyśmy prosto na Pradziada. Ledwo weszłyśmy na czerwony szlak poczułyśmy się jak na trasie do Morskiego Oka – asfalt i tłumy ludzi. Mimo to droga była przyjemna, bajeczne widoki z panoramą gór oraz inwersją poniżej. Pradziad jest górą wznoszącą się na wysokość 1491m i jest najwyższym szczytem pasma Wysokiego Jesenika w Czechach.
Najkrótszy szlak na Pradziada mierzy zaledwie 3,9 km. Wejście na górę zajmuje około 60-80 minut, w zależności od tego, jakim tempem się idzie. Aby dojechać na początek tego najkrótszego szlaku, należy wyznaczyć sobie parking Owczarnia – Parkoviště Ovčárna. Wjazd na to miejsce kosztuje 600 koron, czyli około 120 złotych.
My na Pradziada nie podążałyśmy najkrótszym, a najpiękniejszym szlakiem czyli z Karlovej Studanki bajeczną Doliną Białej Opawy.
Szlak na Pradziada
Na szczycie Pradziada znajduje się charakterystyczny szpikulec wieży telewizyjnej, hotel oraz restauracja. Wieża ma wysokość 146,5 m. Oddano ją do użytku w roku 1980. Jest to najwyższa wieża widokowa w Sudetach i można na nią wjechać windą by z tarasu widokowego, ulokowanego na 73 metrze podziwiać widoki. Jeśli pogoda sprzyja, to można dojrzeć Radhošť, Kelčský Javorník, czy też karkonoską Śnieżkę, a jeśli szczęście sprzyja to nawet i Tatry Wysokie.
W restauracji w końcu kupiłyśmy upragnioną kawę a do tego wielki kawał pysznego miodownika. Tak posilone mogłyśmy wracać. Trasa do wielkiego wodospadu była ta sama, potem szlaki znów się rozdzielały – żółty szedł w dół a niebieski górą. My też się rozdzieliłyśmy. Agata poszła z powrotem żółtym zrobić jeszcze więcej zdjęć a ja ruszyłam dalej niebieskim, który wiódł wygodną, górną ścieżką nad doliną Białej Opawy. Oba szlaki były praktycznie puste. Spotkałyśmy się na parkingu przy samochodzie.
Karkołomne zejście żółtym szlakiem w dół
Jesenik miasto 100 źródeł
Badylek odpalił na szczęście bez problemu a my zmierzyłyśmy do Jesenika. Chciałyśmy zwiedzić jego górną, sanatoryjną część w resztkach dnia. Jesenik jest niesamowitym miasteczkiem, gdzie znajduje się ponad 100 źródeł i z powodu ich leczniczych właściwości stał się słynnym uzdrowiskiem. W 1826 roku Vincent Prissnitz zbudował tu sanatorium gdzie stosowano wodolecznictwo. Sam Prissnitz był samoukiem. W wieku 16 lub 17 lat spadł z konia i złamał dwa żebra. Bez pomocy lekarskiej naraził się na powikłania – choroby organów wewnętrznych. Z braku środków finansowych musiał sobie pomóc sam. Do rany przyłożył nasączony zimną wodą opatrunek, bandażując ją ciasno wieloma warstwami chust. Żebra zrosły się bardzo szybko – dając w ten sposób początek metodzie „opatrunków Priessnitza”. Wkrótce też Vincenz otrzymał przydomek „wodnego lekarza”. Jeśli nazwisko Prissnitz budzi skojarzenia to jak najbardziej słusznie. Vincent skonstruował w terenie pierwowzór znanego nam prysznica, czyli polewanie strumieniem lecącej z góry wody. Wśród okolicznych gór wiele było źródełek - przy nich pobudował długie drewniane rynny, którymi woda spływała wprost na ciało stojącego poniżej pacjenta.
Ławeczki są okręcane by móc skierować się w stronę słońca
W Uzdrowisku Priessnitza w Jeseníku znajduje się przepiękny, zabytkowy budynek sanatorium oraz unikat na skalę europejską, zbudowany na naturalnie ukształtowanym terenie park balneologiczny. Balneopark został pomyślany jako „ogród wodny”, w którym przy stanowiskach umieszczonych obok przepływającego potoku można m.in. odbyć kąpiel kończyn dolnych połączoną z akupresurą lub przysiąść na specjalnej ławeczce Priessnitza. Przy każdym urządzeniu jest instrukcja jak najlepiej z niego korzystać. Zawsze zalecana jest najpierw rozgrzewka lub nagrzanie się promieniami słońca przed skorzystaniem z dobrodziejstw leczenia zimną wodą. Są tu też prymitywne prysznice na wzór XIX-wiecznych. Byłyśmy oczarowane tym miejscem. Jak zwykle żałowałyśmy, że brak czasu nie pozwolił nam na dłuższe zwiedzanie a zimna aura na przetestowanie urządzeń na własnej skórze. Nie byłyśmy w stanie obejrzeć wszystkich atrakcji.
Kończył się króciutki dzień a my musiałyśmy jeszcze wrócić do domu. Po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze przy jednym ze źródeł by zatankować litry leczniczej wody, a następnie podjechałyśmy do restauracji „U Petra”, gdzie zjadłyśmy zupę czosnkową, placek ziemniaczany z gulaszem i pieczoną kaczkę. Jedzenie było przepyszne i nie dałyśmy rady zjeść wszystkiego. Objedzone ruszyłyśmy do domu. Po przekroczeniu granicy z Polską pojawiła się gęsta mgła. Utrzymywała się aż do Wrocławia i skutecznie spowolniła nam powrót. Cieszyłyśmy się, że pogoda nam dopisała podczas weekendu. Musimy jednak wymyślić jakiś lepszy sposób ogrzewania, niż przerobione z dogrzewacza webasto.
Góry Opawskie, 10-13.11.2022
1 komentarze
Niesamowicie to wygląda
OdpowiedzUsuń