Berlin - citybreak
grudnia 02, 2022Republika Federalna Niemiec zrobiła turystom miły prezent w postaci biletów za 9 euro, obowiązujących na komunikację publiczną w okresie wakacyjnym. W każdym miesiącu od czerwca do sierpnia można było kupić taki bilet i hulać po niemieckich pociągach regionalnych, metrze i autobusach praktycznie za friko. Promocja dotyczyła oczywiście nie tylko turystów ale to głównie oni na tym skorzystali.
W związku z tym powstał spontaniczny pomysł weekendu w Berlinie wspólnie z dwoma kumpelkami. Jedna z nich zaproponowała, że możemy skorzystać z gościnności jej cioci, od lat mieszkającej w Berlinie. W ogóle zaplanowałyśmy dojazd w taki sposób żeby poczuć klimat prl-owskich wypraw do stolicy Niemiec. Koleżanki przyjechały do nas pociągiem z Wrocławia, potem samochodem dotarłyśmy do Słubic. Tam zostawiłyśmy samochód na jakimś parkingu i pieszo przekroczyłyśmy granicę. Most graniczny obecnie jest tylko zwykłym mostem ale sporo osób zapewne pamięta wielogodzinne korki, sprawdzanie samochodów, odmowę wjazdu dla co poniektórych i ogólnie spory przemyt dóbr wszelakich, które można było wymienić na marki niemieckie a w późniejszych czasach na euro. Po przekroczeniu mostu poszłyśmy pieszo na dworzec kolejowy i tam zakupiłyśmy nasze 9cio eurowe bilety.
Za chwilę odjeżdżał pociąg do Berlina. Komunikacja jest sprawna i pociągi jeżdżą średnio co 40 minut. Do Berlina dotarłyśmy godzinę później. Miałyśmy chwilę zawieszenia na dworcu Ostkreuz, szukając właściwej platformy metra. Dojechałyśmy S-bahnem na odpowiednią ulicę, a stamtąd było już 5 minut spacerkiem do berlińskiej cioci. Ciocia przywitała nas bardzo serdecznie oraz poczęstowała obiadem i winem. Było nam bardzo miło i spędziłyśmy z nią trochę czasu na pogawędce. Chciałyśmy jednak w końcu zobaczyć Berlin.
Siatka stacji berlińskiego metra
Co zobaczyć w Berlinie
Pojechałyśmy do centrum zwiedzić najbardziej typowe berlińskie miejsca: Alexanderplatz z wieżą telewizyjną, katedrę, Bramę Brandenburską, pomnik pomordowanych Żydów. Udało się też zjeść słynnego carrywursta. Idąc reprezentacyjną aleją do Bramy Brandenburskiej usiłowałyśmy namierzyć jakaś fajną kafejkę ale nic nam nie wpadło w oko.
Dopiero na Placu Poczdamskim zasiadłyśmy w kawiarni. Na Placu znajdują się też kawałki muru berlińskiego oraz mini wystawa zdjęć tego miejsca z czasów zimnej wojny. Okolica zmieniła się diametralnie. Obecnie znajdują się tu nowe ulice z biurowcami i nowoczesnymi apartamentowcami.
Kawałki muru berlińskiego
Byłyśmy już porządnie zmęczone ale wycisnęłyśmy trochę sił żeby podjechać do dzielnicy Kreuzberg. Poszłyśmy zjeść bardzo smaczną, podobno najlepszą w Europie zupę pho do wietnamskiej knajpki Freshdays, a potem usiadłyśmy w ogródku winiarni na lampce wytrawnego wina. Było już późno kiedy wróciłyśmy do naszej bazy. Padłyśmy natychmiast.
Rano wyszykowałyśmy się i w towarzystwie cioci poszłyśmy do pobliskiej kawiarni na śniadanie. Kręciło się mnóstwo osób, widać że miejsce jest popularne. Po zjedzeniu smacznych zestawów śniadaniowych ruszyłyśmy na całodzienne zwiedzanie. Pojechałyśmy najpierw na dworzec ZOO obejrzeć to kultowe miejsce, znane oczywiście dzięki książce „My, dzieci z dworca ZOO”. Podobno nadal jest on miejscem spotkań narkomanów i bezdomnych ale jakoś nie rzucili nam się w oczy. Zajrzałyśmy na Jebenstrasse, gdzie książkowi młodzi narkomani szukali łatwego zarobku. Bardzo fajnie było pozwiedzać sobie te miejsca. Poszłyśmy potem na Kurfurstendamm pokręcić się po ulicy. Namierzyłyśmy kawiarnię naszej ulubionej niemieckiej palarni The Barn. Kawiarnia była umiejscowiona na piętrze z widokiem na okolicę oraz dworzec Zoo. Delektowałyśmy się tam nowym wypałem palarni i kupiłyśmy jeszcze 3 paczki kawy na wynos.
Berlin - East Side Gallery
Poszłyśmy znów na dworzec Zoo i wskoczyłyśmy do kolejki, która dowiozła nas do słynnej East Side Gallery na murze berlińskim. Można się wlec niespiesznie wzdłuż dawnego muru i podziwiać prace artystów. Obecnie mur jest zabezpieczony przed wandalami warstwą lakieru, z którego łatwo zmyć spray czy inne niechciane farby. W poprzednich latach wiele z prac zostało bezpowrotnie zniszczonych. Niektóre artyści odtworzyli w podobnym sposób ale innych nie dało się już ocalić.
Gdzie zjeść w Berlinie
Spacer wzdłuż galerii był bardzo przyjemny. W końcu jednak zgłodniałyśmy i postanowiłyśmy pójść coś zjeść. Miałyśmy namierzone parę knajpek na pobliskim Kreuzbergu, na którym można znaleźć wszystkie kuchnie świata. Podjechałyśmy tam tramwajem i udało nam się znaleźć miejsce w Tajskiej knajpce Lemongrass. Zamówiłyśmy pad thai i inne pyszności.
RAW Gelande
Najedzone poszłyśmy z powrotem w stronę przystanku metra ale po drodze zahaczyłyśmy o niesamowicie fajne miejsce RAW Gelande. Znane jest ono przede wszystkim jako miejsce, w którym życie nocne kończy się w niedzielę. Imprezy trwają tu na okrągło, ponieważ na tym terenie znajduje się wiele klubów nocnych, barów, klubów sportowych, są organizowane koncerty, ale także jest to przestrzeń dla projektów międzykulturowych, wystaw i targów, a wszystko to mieści się w zaadaptowanych budynkach przemysłowych. Akurat odbywał się tu pchli targ, z tym że my dotarłyśmy o wiele za późno. Właśnie zwijali kramy. Nie mogłyśmy tego odżałować. Było tu mnóstwo niesamowicie ubranych ludzi i dokładnie tak sobie wyobrażałyśmy Berlin. Postanowiłyśmy zostać w klimatycznej knajpce na winie i piwie i złapać trochę ducha tego miejsca. W ogóle nie chciało nam się stamtąd ruszać tak było fajnie. Siedziałyśmy parę godzin zanim stwierdziłyśmy, że czas zobaczyć coś jeszcze. Pojechałyśmy na Plac Poczdamski obejrzeć Sony Center fantazyjnie podświetlone wieczorem. Nie miałyśmy już jednak jakoś zapału na nocne zwiedzanie i wróciłyśmy do siebie, czyli do mieszkania cioci.
Sony Center
Nazajutrz zjadłyśmy byle co na śniadanie, wypiłyśmy kawę i ruszyłyśmy w miasto. Po południu musiałyśmy wracać do domu. Pojechałyśmy najpierw obejrzeć śmieszny brutalistyczny budynek, który obecnie jest pustostanem, kiedyś jednak pełnił funkcję kawiarni lub restauracji.
Następnie pojechałyśmy w dość fajne miejsce oznaczone na mapie jako Club der Visionare. Jest to po prostu ciąg drewnianych bud skleconych nad kanałem Flutgraben. Wieczorami zapewne tętni życiem, obecnie jednak wszystko było pozamykane. Poszłyśmy spacerkiem wzdłuż kanału namierzając na trasie różne fajne miejscówki i jeszcze fajniejsze stare samochody.
Przez zupełny przypadek trafiłyśmy też na totalnie odjechane miejsce, coś w rodzaju artystycznej komuny - Wagenburg Lohmühle Berlin. Nie mają tam elektryczności, wody, ale życie toczy się tam normalnie. Wioska pełna smutnych i ekscytujących życiorysów z ludźmi, którzy woleli żyć z dala od betonowego systemu lub standardów. Jest to jedno z niewielu autonomicznych miejsc w Berlinie.
Kamperek
Berlin Cocolo Ramen
Dotarłyśmy w końcu do Kreuzbergu, gdyż naszym celem była słynna ramenownia Cocolo. Cała dzielnica składała się prawie wyłącznie z restauracji, kawiarni i innych knajpeczek. Cocolo spełniło pokładane nadzieje. Ramen okazał się najlepszy z tych jakie dotychczas dane nam było degustować. Po ramenie usiadłyśmy jeszcze na chwilę w pobliskiej kawiarni i tak zakończyłyśmy nasz pobyt w Berlinie.Pozostało już tylko zebrać się po bagaże i złapać pociąg do Frankfurtu. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie, pożegnałyśmy się serdecznie z ciocią koleżanki, pognałyśmy na dworzec Ostkreuz, a stamtąd pomknęłyśmy pociągiem do Frankfurtu. A wszystkie te podróże kosztowały 9 euro od łebka. I podobno Niemcy już sobie obliczyli, że ta promocja bardzo im się opłaciła. Ściągnęła masy turystów oraz podobno ograniczyła emisję CO2 o 2 mln ton. Dla nas na pewno była to duża oszczędność bo nie sposób poruszać się po Berlinie pieszo. Dla porównania w Londynie dziennie płaciłyśmy za przejazdy metrem kilkanaście funtów a poruszałyśmy się tylko w dwóch strefach. Na koniec pojechałyśmy z dworca autobusem pod polską granicę i tak oto w pełni wykorzystałyśmy bilet na wszystkie środki komunikacji: pociąg, metro, autobus i tramwaj.
Nasze auto grzecznie czekało na parkingu. Nas czekała jeszcze niespodziewana wizyta w niedalekiej Cybince u babci koleżanki, która jak tylko się dowiedziała, że jej wnuczka odwiedza ciocię (czyli jej córkę) to kazała jej przyjechać z wizytą do siebie. Co było robić. Zrobiłyśmy przystanek w Cybince a do Leszna dotarłyśmy koło 22. Koleżanki dojechały do domu pociągiem z Leszna do Wrocławia jeszcze później ale one nie musiały rano zrywać się do pracy. Zapomniałyśmy kupić pamiątkowego magnesu na lodówkę ale za to miałyśmy pachnącą, świeżo wypaloną kawę prosto z berlińskiej palarni The Barn, którą serdecznie polecamy wszystkim miłośnikom kawy z przelewu.
Berlin, 20-22.08.2022
0 komentarze