Na Rohacky do Małej Upy

stycznia 31, 2017


Jedziemy do Małej Upy na weekend. Już od dawna chciałyśmy odwiedzić tą małą, górską wioskę.
Przejeżdżając wcześniej kilka razy przez Przełęcz Okraj zauważyłyśmy, że jest tu fajny klimat i postanowiłyśmy tu kiedyś przyjechać. Wreszcie nadszedł ten czas. Udaje nam się zarezerwować noclegi w terminie, który zazębia się z interesującym nas wyścigiem sani rogatych. Chcemy to zobaczyć. Bierzemy wolny piątek i jedziemy.
Najpierw jednak zahaczamy o Pec by trochę pozjeżdżać na nartach i na spokojnie obświetlić pecowe stoki (link).


Przed wieczorem docieramy do Małej Upy i kwaterujemy się w Hotelu Horec. Jest to jedyne miejsce, które dysponuje wolnymi pokojami. Trochę się obawiamy o standard pokoi i czy nie będziemy marznąć. Na miejscu okazuje się jednak, że to bardzo stary i bardzo fajny dwupiętrowy drewniany budynek, przypominający schronisko alpejskie. Na każdym piętrze są sanitariaty, w pokojach dodatkowo umywalka. Pokój jest przytulny, czysty i bardzo ciepły. Z okna mamy widok na Śnieżkę.



Samochód odstawiamy na płatny parking gdyż Mała Upa niestety nie oferuje miejsc do darmowego parkowania. Jest tu jedna główna droga. Pozostałe drogi są zimą wyłączone z użytkowania. Jeżdżą po nich skutery śnieżne i taksówki na gąsienicach. Wszędzie pełno śniegu, który na tej wysokości nie topnieje tak łatwo.
Idziemy na mały rekonesans i coś zjeść. Trafiamy do fajnej restauracji, gdzie raczymy się czeskimi knedlikami i czeskim piwem.


Rano po śniadaniu jedziemy skibusem na stok narciarski U Kostela, gdzie mają się odbyć zawody tzw. rohacek, czyli sani rogatych. Sanie te są ciekawostką występującą lokalnie. Nazwane tak zostały ze względu na mocno wygięte w kształt rogów płozy. Służyły one mieszkańcom bud pasterskich w rejonach górskich do zwożenia siana, drewna, oraz budulca z trudno dostępnych miejsc. Sanie rogate wywodzą się ze Styrii i Tyrolu, mają więc rodowód alpejski. W Karkonosze zostały przeniesione w pierwszej połowie XVI wieku przez czeskiego starostę górniczego Christofa von Gendorfa. Jako środek transportu były używane w Karkonoszach przez drwali i chłopów jeszcze na początku XX wieku. Pod górę wciągały je konie, natomiast z góry zjeżdżały same kierowane przez siedzącego na przedzie człowieka. Obecnie przywraca się tradycję zjazdów saniami i organizuje turystyczne imprezy w Kowarach i Małej Upie.



Na miejscu okazuje się, że możemy bez problemu wziąć udział w tej imprezie. Otrzymujemy numer startowy i dołączamy do grupki zawodników. Konkurencja polega na zjechaniu za stoku saniami, w połowie drogi zabraniu czterech worków wypełnionych sianem i dojechaniu mety. Na koniec zawodnicy muszą przepiłować drewnianą belkę piłą drwalską starego typu, która wygina się na wszystkie strony. Oczywiście towarzyszy temu mnóstwo śmiechu i zabawy. Większość zawodników ubranych jest w starodawne stroje z epoki. Po dwukrotnym zjeździe saniami komisja podlicza punktację i przyznaje trzy pierwsze miejsca. Głównie punktuje się tu przebrania. Następnym razem musimy się lepiej przygotować.




Po imprezie nie chce nam się już wracać po narty. Żałujemy, że nie zabrałyśmy ich ze sobą. Zamiast zjazdów idziemy więc na długi spacer. Wieczorem zwiedzamy lokalny browar Trauntenberg, w którym zamawiamy sobie obiadokolację i degustujemy piwo.








Następnego dnia jemy śniadanie, pakujemy się i opuszczamy hotel. Mamy w planach wejście na Śnieżkę od czeskiej strony. Ruszamy czerwonym szlakiem przez ośnieżony las. Trasa jest wydeptana jednak nawet chwilowe zejście ze szlaku powoduje że człowiek zapada się w śniegu do kolan. Żałujemy trochę, że nie mamy raczków bo droga jest bardzo śliska. Daje się to odczuć szczególnie na zejściach.





Na Śnieżce tradycyjnie tłumy ludzi, których przyciągnęła słoneczna pogoda. Mnóstwo ludzi na biegówkach i skiturach.










Wracamy tą samą trasą. Szkoda, że nie możemy iść dalej szlakiem i zejść w Karpaczu. Niestety musimy wrócić po samochód. W schronisku Jelenka robimy krótką przerwę na zupę i piwo.




Dalej idziemy niebieskim szlakiem na Skalny Stół żeby złapać ostatnie promienie zachodzącego słońca. Do Małej Upy docieramy już oczywiście po ciemku, na szczęście mamy ze sobą czołówkę. Pozostaje nam uregulować należność za parkingi i wracać do domu. Bardzo jesteśmy zadowolone z tego weekendu. Z pewnością tu jeszcze wrócimy. Nie zdążyłyśmy się wszystkim nasycić.





Mała Upa, 27-29.01.2017

You Might Also Like

2 komentarze

Instagram